Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 16 lutego 2012

108.  Cz. II.
Nasz wybór był staroświecki. Nasze dwie połówki spotkały się już w szkole średniej. Potem był ślub. Wspólne ustalenie w jakim kierunku chce się podążać i konsekwentne realizowanie tych ustaleń. U nas było tak. Zamieszkamy na wsi i wspólnie będziemy pracować w gospodarstwie, dopóki nie pojawią się dzieci.  Pojawiły się, bo taka jest kolej rzeczy. Gdy oboje rodzice są zdrowymi…
Po kilku latach, musiała się pojawić kwestia: W jaki sposób dzieci mają być wychowywane. Babcia od razu, mimo że pomagała bardzo dużo i mądrze, dostała wytyczne. To rodzice wychowują dzieci i zawsze, musi być stosowana jednakowa linia wychowawcza. Konsekwentnie…
Nie ma bezstresowego wychowania. Jak zasłuży, to trzeba warknąć. A jak rzuci się na podłogę i zacznie tupać nogami, ma dostać klapsa. Tak też i było. Nikt żadnych poradników nie czytał, bo ich po prostu nie było. Dzieci były wychowywane intuicyjnie. Tak jak szczeniaki w suczym gnieździe… ;-D
Wszyscy znali swoje miejsce i o dziwo, do okresu dojrzewania i buntu, nie wiedziały co to stres. Wszystko było robione z zegarkiem w ręku. My czuliśmy się komfortowo w tym systemie i nasze dzieci. Do ukończenia szkoły podstawowej, dzieci wiedziały zawsze, że mają w nas oparcie. Nie bały się przyszłości, były radosne i pewne siebie.
Zawsze, wszystko z żoną robiliśmy wspólnie, Jak ktoś czegoś nie mógł zrobić, zaraz był zastępowany. Nie było nerwowej atmosfery. A najważniejsze było to, że wieczorem, najczęściej na spacerze, był ustalany harmonogram następnego dnia. Rzadko więc, czymś byliśmy zaskakiwani.  
Później to wiadomo, moja choroba, mój bunt, buntowanie się dzieci… Przeprowadzka, życie w niepewności i kryzysie przez kilka lat… Jednak zawsze wykształcenie dzieci było dla nas priorytetem.
Był i zamęt i czasem wyczuwało się zapach fermentu. Ale i wtedy potrafiliśmy się podnieść. Zaakceptować sytuację, zrozumieć i przeprosić jeden drugiego.

Bo to rodzina, ta wspólnota, tworzy tą jedność. Pogoń za pieniądzem, owszem, trzeba coś jeść, utrzymać to co się ma. Ale gromadzenia dóbr… Nigdy u nas tego nie było… Pracowaliśmy na gospodarstwie, wyjeżdżaliśmy do pracy zagranicę. Pracowaliśmy na posadach i ja i żona. Tak było, nikt nie zastanawiał się czy faktycznie tak być musi. Tak żyliśmy my i miliony ludzi wokoło nas.
A teraz… Dzieci mamy wykształcone, żona spełnia się studiując. A że czasy mamy jakie mamy i brak jest dzieciom stałej pracy?
…Że kuleję i mam SM? Że drożyzna…

Jednak mamy pogodę ducha, na rocznicy ślubu byliśmy w Grecji!!! Do dziś żyjemy tym wyjazdem. Mamy marzenia… A że kiedyś trzeba będzie odejść z tego świata… Odejdziemy szczęśliwi… Spełniliśmy się jako ludzie, jako małżeństwo, jako rodzice. Pokonaliśmy trudności i mieliśmy ciekawe życie. Czego chcieć więcej… No może jeszcze zdrowych wnuków?... ;-D  Teraz tylko korzystać z tego co nam jeszcze sądzone…

Nie mieliśmy pewnych  rozterek, bo nie poruszaliśmy się pod prąd, wbrew naturze.  Buntowaliśmy się owszem, ale w efekcie, teraz wszyscy są spełnieni i szczęśliwi… ;-D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz