Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 lutego 2012

117.  Facet prowadzący naukę jazdy zastawia chodnik. Na zwróconą uwagę nie reaguje mrucząc niewybredne słowa pod wąsem i dalej tarasując chodnik…
Myślę… Czy jego żona nie jeździ czasem wózkiem z dzieckiem po chodniku dla pieszych? Czy nie zna żadnego niepełnosprawnego na wózku inwalidzkim?
             
Na ścieżce rowerowej potrąca mnie samochód, nauka jazdy uniemożliwia przejazd, parkuje samochód, lub stoi gość z komórką przy uchu. Przy banku na kopercie przed bankomatem stoi samochód ochrony…
Myślę… Czego uczą na tych kursach dla kierowców?
    
Kierowca jadący z kratką za plecami i gadający przez telefon komórkowy. Jasne, nie tylko on, nagminnie to się robi… Tylko myślę, od czego są słuchawki Bluetooth, czy nawet system głośnomówiący w samochodzie? Nie do tego?
Brak funduszy? To co to za biznesmen którego nie stać wydać kilkudziesięciu złotych na to, na co stać ucznia w szkole średniej?...

Kary, mandaty… A gdyby czasem użyć tak tej wyobraźni, która przecież nie boli… Powiem Wam. Mam prawo jazdy, jestem niepełnosprawny i używam wyobraźni. Jak ja mogę, to uważam że młodzi i zdrowi też to potrafią … A może się mylę?    

wtorek, 28 lutego 2012

116.  Skoro już jesteśmy przy temacie uśmiercania znanych aktorów w serialach… Jeśli one dotyczą fikcji, literackiej, znudzenia się serialem aktora, to odbieram to z dystansem. Naprawdę „Wisi mnie to”…
 (Oglądam przecie też czasem seriale, kabarety, komedie, lekkie filmy. Czasem też potrzebuję się pośmiać. Nie jestem nadczłowiekiem). ;-))) Tylko tak czasem piszę... ;-D
Jeśli tyczy się to tych prawdziwych zejść aktorów z tego świata, podczas wypadków, chorób, operacji… Muszę przyznać że jestem nimi nawet trochę poruszony. Telewizja sprawia, że los w sumie obcego człowieka, tak bardzo nas obchodzi...
No bo czy obchodzi nas los człowieka, który zmarł w tej chwili w wypadku jadąc do pracy. Nie. Na takie sprawy genetycznie jesteśmy uodpornieni.
Ale gdy dotyczy to znanego celebryty, prezydenta, aktora, etc jesteśmy poruszeni. Czy jest jakaś różnica między tymi dwoma przedstawionymi sytuacjami?... Nie, to jest zupełnie obcy człowiek, nawet nie dalsza rodzina. A jednak - „Jest znajomym z eteru”  
Porusza nas śmierć sąsiada, kolegi, koleżanki z pracy. To są ludzie, z którymi rozmawialiśmy, utrzymywaliśmy jakiś kontakt. To już nie są ludzie dla nas anonimowi, obcy. To już nas bezpośrednio obchodzi, czasem nawet dotyczy.
Inna sprawa, gdy umiera przyjaciel, czy ktoś z rodziny. To już nas „KOPIE”... Z tym już sobie nie radzimy. By z tym stanem sobie poradzić musi minąć jakiś czas. Czasem nawet znaczny czas...
Ta śmierć boli, tkwi w nas do końca życia, wdziera się we wszystkie wspomnienia związane z tą osobą…
Myślę, że jest jeszcze pewien dla nas rodzaj śmierci. Najwyższy. Taki z którym już nie możemy sobie sami poradzić… Ba, nie chcemy sobie w ogóle z nim radzić. Czujemy satysfakcję w trwaniu w tym stanie. Mam taką najbliższą osobę w moim gronie i mam nadzieję że jej nie przeżyję i nigdy, przenigdy nie będę patrzył na jej śmierć. ;-D

poniedziałek, 27 lutego 2012

115.  Rysio Lubicz z „Klanu” nie żyje!!! To straszne, taki miły człowiek. Podobno złodziej go popchnął. Muszę to obejrzeć!!!
No a jak… Wiem o kogo chodzi, kilka razy przecież ten serial oglądałem. Tak…
Żeby wyrobić sobie zdanie o czymś, to trzeba to poznać…
Ot taki sobie serial, jeden z najstarszych w TV Polskiej i chyba jeden z lepiej zrobionych. Pewnie ten odcinek jest bardzo wzruszający. To jest bardzo medialny temat. Pewnie sam bym się popłakał, zwłaszcza że przerabiałem „to na żywo”… ;-/
Jednak ja, z racji posiadania większej ilości wolnego czasu, wolę filmy które by zrozumieć wymagają skupienia, zastanowienia, poznania pewnych subtelności zachowań z kraju w którym powstał. Jeden taki film dziennie mi zupełnie wystarczy, potrafi zająć mi myśli na dłuższy czas.
W liceum w którym pracuje moja Marysia, na długiej przerwie zorganizowano „Pogrzeb Rysia ;-D” Ściany przystrojono na czarno, wyświetlono urywek filmu.
„Pewnie rozpaczy będzie co nie miara”… ;-D
No i dobrze. Zareklamowany odcinek oglądnęło miliony ludzi. Ktoś na tych prawdziwie ludzkich instynktach zbił niezłą kasę… Szkoda że nie ja… ;-D

piątek, 24 lutego 2012

114. Niedawno, wiele kontrowersji w śród środków masowego przekazu, wzbudziła książka amerykańskich psychologów, dotycząca, jak to mówią celebryci, „tresury dzieci”. ;-D            W naszym kraju jest zabronione używanie kar cielesnych, zarówno przez rodziców, jak i w szkole.
Będąc już starszym gościem, nie świętym, w dzieciństwie… ;-))) Uważam, że te kilka klapsów które dostałem w życiu od rodziców, wpłynęły na mnie korzystnie. Te kilka uderzeń w tyłek na W-F-ie też mi nie zaszkodziło…
…A w średniej szkole, to te kilka „policzków” od wychowawczyni, wreszcie pozwoliło jej do mnie dotrzeć i zauważyć swoje błędy. Za to wszystko teraz im bardzo dziękuję…

Dzieci w naszej rodzinie wychowywane były też tak jak sobie zasłużyły… Czasami były krnąbrne i cwane. Badające na ile sobie mogą pozwolić.
Na ile pozwolą im rodzice, dopóki ich „krew nie zaleje”… ;-D
W mniej więcej trzecim roku życia dzieci zaczynają być niegrzeczne, trudno się z nimi dogadać. Myślę że to właśnie jest „badanie rodziców, na ile im pozwolą”…
My najpierw zwracaliśmy im uwagę, tłumaczyliśmy… Potem, podnosiliśmy głos, mówiliśmy by nie przeciągali struny. Jak to nie zadziałało, (a we wczesnym okresie tego buntu najczęściej nie działało), dostawało klapsa w tyłek… Później wystarczyło dojść do „przeciągniętej struny” by dziecko dało sobie spokój. Te kilka klapsów, dla trojga dzieci przez tyle lat, myślę że dobrze im zrobiło. Zdyscyplinowało. Gdy dorastali już lania nie dostawali. Bo jeszcze oddadzą… ;-D Żartuję…
Nasz średni syn, nigdy żadnego klapsa nie dostał, nie było takiej potrzeby. Za to najmłodszy, to był kawał cholery. Klaps na niego nie działał, więc nie zwracaliśmy na jego humory uwagi. Jęczał godzinę, to jęczał. bo gdy się do niego podchodziło to krzyczał jeszcze mocniej. Sąsiedzi dopóki nas nie odwiedzili myśleli że go obdzieramy ze skóry… ;-D A potem, gdy poznali całą tą sytuację od podszewki, kiwali ze zrozumieniem i współczuciem głowami i mówili, „a no tak wyrośnie z tego, wyrośnie”… ;-))) (Mieszkaliśmy na kolonii)
Tylko raz czekaliśmy na jego padnięcie i wierzganie nogami. To było pewne, jak dwa razy dwa że do tego dojdzie. Wiedząc że nie zareaguje na inne bodźce dostał w tyłek. Uciekł na kilka chwil do drugiego pokoju i od tego momentu nigdy się to nie powtórzyło. Zaskoczyła go nasza wspólna, szybka reakcja. 
Włączyło mu się wtedy chyba myślenie… ;-D
Nasze dzieci, widząc co teraz najmłodsi wyprawiają, mówią że, nie wyobrażają sobie takiego bezstresowego wychowania. To doszło do jakiejś parodii. Z niektórych dzieci porobiły się prawdziwi domowi terroryści…
Jeśli potrzeba, aż takiej interwencji „Niani z telewizji”, to niech ci rodzice zastanowią się nad sobą… Czy to czasem nie oni powinni dostać od obcych klapsa. Takiego pod pręgierzem. Publicznego… Wychowanie bezstresowe, różni się przecież „trochę” od zezwolenia, by to dziecko rządziło rodzicami, sąsiadami, całą ulicą. Szkołą i sklepem…             Trzeba to w czas zrozumieć. Nigdy, jak świat światem dziecko nie rządziło dorosłymi. Coś tu jest nie tak… Musimy zareagować tak jak w autobusie, czy na przystanku…
To nie jest normalne, co teraz normą się staje… Za to trzeba będzie kiedyś odpokutować. Byle by nie byli to wówczas postronni ludzie, tacy jak ja i Ty.  ;-D 

czwartek, 23 lutego 2012

113. W moim życiu, kilku kolegów pozostawiło w nim swoje niezatarte piętno…  
I chyba to przez to, pozostali mi najbliżsi…

Jeden nauczył mnie odpowiedzialności. Idąc do szkoły średniej, nie zdawałem sobie sprawy ile może dać korzyści słowo przepraszam i zwykły kwiatek dany w odpowiednim czasie. W takim wieku robi się różne głupoty, popełnia błędy, przestaje się nawet czasem uczyć. Odrobina odpowiedzialności w danym momencie, skutkuje wyuczonym postępowaniem w całym dalszym życiu …

Następny kolega, udowodnił mi, że pracoholizm i nieprzejmowanie się aż tak wszystkim, daje szansę na relaks, odpoczynek, wolne od stresu życie rodzinne. Wykorzystany w pełni urlop w gronie bliskich osób, wspaniale wpływa nie tylko na samopoczucie, ale też i na stosunki rodzinie. Czasem odrobina szaleństwa, potrafi też czynić cuda… ;-D

Trzeci natomiast, pokazał… Że małżeństwo i miłość, właśnie w tej chwili, może być tym, czego aktualnie mi najbardziej brakuje i nada sens nemu życiu…

Człowiek uczy się na błędach, lecz miło jest także czasem stwierdzić, że można  nauczyć się czegoś na pozytywnym przykładzie swoich kolegów…

Dziękuję Wam za to… ;-*  

środa, 22 lutego 2012


112. Od dawna, jednym z pytań spędzających mi sen z oczu jest pytanie: Dlaczego ludzie tak łatwo dają się manipulować... Źle napisałem… ;-D
Cale grupy, ba narody były i są nadal manipulowane przez pewnych ludzi, organizacje. Mam na myśli między innymi takie jednostki jak Hitler, Stalin, Mao, Kim Ir Sen, ale nie tylko. Teraz słucha się innych „przywódców”, ale czy się wie do czego dążą? Wiem że na popularność takich ludzi wpływają kryzysy, ekonomia, zbiegi okoliczności, układy polityczne…
Tylko jak to się dzieje, że grupa ludzi, nazwijmy ją dla przykładu – faszyści. Tak łatwo manipulują nastrojami ludzi i kierują, zdaje się inteligentnymi, wykształconymi, wrażliwymi grupami ludzi?
Ludzie zdają się zachowywać w tłumie jak chorągiewka na wietrze, podczas gdy rozmawiając z jednostkami wyrażają czasem całkiem odmienne poglądy. Dlaczego w grupie przestaje się myśleć i daje się kierować osobom kontrowersyjnym, o wątpliwym światopoglądzie. Dlaczego nie używa się swego rozumu, tylko zaczyna się kierować instynktem stadnym…
Hmm… Chyba wiem. ;-D
Coraz częściej jest wykorzystywana do kierowania ludźmi tzw. „inżynieria psychologiczna”. Wykorzystująca u ludzi pewne ich cechy zdobyte przez lata ewolucji. Ludzie z zasady są łatwowierni i porządni. ;-D I to właśnie staje się największą bronią ludzi z tej dziedziny.
Wykorzystują te cechy i podając się za takich ludzi można wiele z tłumem uczynić. Wiedzą o tym bogacze, politycy i inne „mądrale”, bez skrupułów wykorzystujące te skąd inąd piękne cechy…
Im więcej jest ludzi na świecie, tym łatwiej jest nimi kierować…

Słuchając innych ludzi wsłuchujmy się też i w głosy płynące z własnego serca. Nie poddajmy się bezmyślnie wiatrowi, bo czasem kieruje się on nie w takim kierunku w jakim my chcemy podążać…  
Czasem dobrze jest przeczytać kilka psychologicznych książek… ;-))) Co nie?

wtorek, 21 lutego 2012

111.   Różnimy się pod względem poglądów politycznych, preferencji dotyczącej spędzania wolnego czasu, filmów, religii, diety, itp. To jest najzupełniej naturalne.
Ważne jest, abyśmy jednak zapatrzeni i hołdujący swoim poglądom, zostawili miejsce, do wyrażania swoich, czasem odmiennych opinii, także i innym…
Ostatnio byłem świadkiem spotkania, w którym osoba wyrażająca swoje preferencje i zainteresowania, spowodowała dosyć agresywne zachowanie podczas rozmowy z drugą osobą. Spowodowane to było pewnie niezrozumieniem, a może nawet przerwaniem wątku, osobie opowiadającej. To nie było ani z jednej, ani z drugiej strony zamierzone, a efekt był jaki był…

Uważajmy więc, w celu uniknięcia nieporozumień, dać się wypowiedzieć do końca rozmówcy, aby złapać sens jego wypowiedzi. Nie pozwalając na zakończenie wątku, jesteśmy często narażeni na niezrozumienie kontekstu, agresję, a nawet mimowolne przejście do innego, zupełnie odrębnego tematu, powodującego różnice zdań, w którym absolutnie ich nie ma…
Piszę za ogólnie, no niestety, tego wymaga nienaruszanie prywatności … ;-D

Jaki jest mechanizm powstania agresji?...
Znowu posłużę się moim ulubionym wątkiem zwierzęcym, by móc pokazać pewne mechanizmy kierujące ludzkim zachowaniem. Uważam człowieka, w tym siebie, za zwierzę. Zupełnie tak jak udowadnia pan Darwin i jestem święcie przekonany że mam do tego prawo. Więc proszę to uszanować i mnie nie obrażać… ;-))))))))

W życiu miałem wiele psów różnej rasy, wielkości, leciwe, młode, różnej płci. Towarzyszyły mi one różnych okresach życia. Były różnie prze zemnie traktowane i były różnie traktowane przez osoby mnie odwiedzające.
Pojąłem wtedy, kiedy moje zachowanie wzbudza u nich agresywne zachowanie -  wtedy gdy czuły się zagrożone, przestraszone, naruszone zostało ich terytorium. To wówczas przestawały być zrównoważone...
Gdy suka się oszczeni i karmi małe, nie dopuszcza do nich nikogo. Gdy pies je, nie można mu przeszkadzać. Gdy pilnuje swego terytorium nie należy go prowokować. Takie zachowanie jest naturalne, tylko że jest bardzo uciążliwe gdy pies zamieszka z nami w małym mieszkaniu. Człowiek wtedy zaczyna zwierzę tresować, wychowywać. Uczyć konkretnych zachowań…
Dlaczego?... A dlatego że nie może znieść agresji zwierzęcia, jego zachowania, szczekania, w miejscu gdzie oddziela go od sąsiadów cienka ściana.

Kiedy u ludzi, drugi człowiek wzbudza agresję? Wtedy gdy czuje się niepewnie. Czuje się zagubiony. Gdy nie jest pewny swoich racji…

To jest zupełna odwrotność człowieka który czuje się silny psychicznie. Jest pewny, że może stanąć w obronie swojego zdania. Nie boi się stawić czoła przeciwnikowi. Taki człowiek jest spokojny, nie daje się sprowokować, może kierować dyskusją. Przedstawia argumenty popierające jego zdanie, rzeczowo i bez emocji.
W każdej chwili może powiedzieć: Spokojnie, nie nadążam za tokiem twego rozumowania, moglibyśmy wrócić do miejsca kiedy przestałem cię rozumieć? Lub nawet powiedzieć uczciwie – i tu się z tobą zgadzam… ;-D
Czasami jednak, musi skończyć dyskusję, bo widzi że jego argumenty trafiają w próżnię, wzbudzają agresję. Nie słyszy kontrargumentów, tylko obraźliwe teksty, bądź nielogiczne prześlizgiwanie się po przyległych tematach, nijak pasujących do tematu rozmowy…
Niestety, ale z przykrością muszę stwierdzić (chyba), że rozmowa na takim poziomie możliwa jest tylko między ludźmi o podobnym intelekcie. Ludzie z różnych grup, najlepiej niech pozostaną przy tematach pogody i innych neutralnych stwierdzeniach. To zapobiegnie różnicy poglądów i agresywnemu zachowaniu. Pozostawi ich przyjacielskie stosunki, nie narażając ich na konfrontację.

poniedziałek, 20 lutego 2012

110.  Pisałem już tu, na blogu o organizowanej już chyba trzeci raz miejskiej zabawie?
Jest organizowana latem. Są lampiony, gra zespół, ludzie tańczą na „płaszczatce”. A dookoła całe rodziny siedzą na kocach, jedzą kanapki i popijają najczęściej oranżadą…
Piękna sprawa. Kilka pokoleń w jednym miejscu, bawi się przy muzyce lub spędza czas jak na biwaku…
Myślałem że to są czasy minione, znane tylko z opowiadań, książek. A jednak nie, „Program Unijny” – programem. Ale to jest kultywowane, akceptowane i chętnie odwiedzane przez tłumy Białostoczan.
Nie ma straganów i piwa, a oni się bawią, cieszą i pytają kiedy będzie następna taka impreza… ;-D  
Ot czasy… ;-)))  Integracja całych pokoleń, a tu i ochrony jak na lekarstwo i pijaństwa nie ma i wnuczka bawi się z dziadkiem. Czy to nie piękne?... ;-D
Jeśli ludziom się zezwala na imprezy, to nawet tym z ratusza do głowy nie przyjdzie, że może się tak kulturalnie „społeczeństwo” bawić. ;-D
Nie bałaganiąc i nie zataczając się, tak jak z góry sądzą sceptycy zza biurka…  

piątek, 17 lutego 2012

109.   Twierdzenie, że to zbieg okoliczności, takie było zrządzenie losu, czy, to było nam sądzone, często nam w życiu towarzyszy.
No właśnie…
O ile stwierdzenie że to zbieg okoliczności nie budzi w nas emocji, to powiedzenie tak było nam sądzone już nie zawsze. ;-D
Mi, jest jednak łatwiej, gdy w moim życiu towarzyszy pewien mistycyzm, gdy mogę powiedzieć – tak było sądzone.
Nie muszę brać za wszystko odpowiedzialności. Za stłuczkę, za złamanie gałęzi, walnięcie piłką w szybę, za chorobę. Tak było mi sądzone. Nie szukam przyczyn, nie pytam dlaczego? Ot tak mi było pisane. Prawda że łatwe?

Jednak nie wszystko co nas dotyczy, możemy skwitować - ot tak to bywa…
Czasem musimy poszukać przyczyn i się zastanowić. To jest niezależne od nas, to leży już głębiej, w naszych genach. Tu już nie możemy pójść na łatwiznę, czy jak wspomniałem udać się w „mistycyzm”. ;-D
Takie nastawienie umożliwia nam naukę. Szukanie przyczyny – czyli - nie popełnianie drugi raz tego samego błędu. Analizowanie sytuacji, to na przykład: nie robić z siebie powtórnie głupka.
Jest jeszcze inny punkt widzenia. Mianowicie dogmat… Tak ma być i nie podlega to żadnej dyskusji. Takie coś nie leży w mojej naturze i w ogóle mi nie odpowiada…
Człowiek powinien móc uczyć się na błędach. Samodzielnie przemyśleć, a nawet mieć prawo do innego zdania. Taki jest wymóg tej „cywilizacji” w którą wierzę. Obojętnie czy komuś się ona – „cywilizacja” - podoba czy nie… ;-D

czwartek, 16 lutego 2012

108.  Cz. II.
Nasz wybór był staroświecki. Nasze dwie połówki spotkały się już w szkole średniej. Potem był ślub. Wspólne ustalenie w jakim kierunku chce się podążać i konsekwentne realizowanie tych ustaleń. U nas było tak. Zamieszkamy na wsi i wspólnie będziemy pracować w gospodarstwie, dopóki nie pojawią się dzieci.  Pojawiły się, bo taka jest kolej rzeczy. Gdy oboje rodzice są zdrowymi…
Po kilku latach, musiała się pojawić kwestia: W jaki sposób dzieci mają być wychowywane. Babcia od razu, mimo że pomagała bardzo dużo i mądrze, dostała wytyczne. To rodzice wychowują dzieci i zawsze, musi być stosowana jednakowa linia wychowawcza. Konsekwentnie…
Nie ma bezstresowego wychowania. Jak zasłuży, to trzeba warknąć. A jak rzuci się na podłogę i zacznie tupać nogami, ma dostać klapsa. Tak też i było. Nikt żadnych poradników nie czytał, bo ich po prostu nie było. Dzieci były wychowywane intuicyjnie. Tak jak szczeniaki w suczym gnieździe… ;-D
Wszyscy znali swoje miejsce i o dziwo, do okresu dojrzewania i buntu, nie wiedziały co to stres. Wszystko było robione z zegarkiem w ręku. My czuliśmy się komfortowo w tym systemie i nasze dzieci. Do ukończenia szkoły podstawowej, dzieci wiedziały zawsze, że mają w nas oparcie. Nie bały się przyszłości, były radosne i pewne siebie.
Zawsze, wszystko z żoną robiliśmy wspólnie, Jak ktoś czegoś nie mógł zrobić, zaraz był zastępowany. Nie było nerwowej atmosfery. A najważniejsze było to, że wieczorem, najczęściej na spacerze, był ustalany harmonogram następnego dnia. Rzadko więc, czymś byliśmy zaskakiwani.  
Później to wiadomo, moja choroba, mój bunt, buntowanie się dzieci… Przeprowadzka, życie w niepewności i kryzysie przez kilka lat… Jednak zawsze wykształcenie dzieci było dla nas priorytetem.
Był i zamęt i czasem wyczuwało się zapach fermentu. Ale i wtedy potrafiliśmy się podnieść. Zaakceptować sytuację, zrozumieć i przeprosić jeden drugiego.

Bo to rodzina, ta wspólnota, tworzy tą jedność. Pogoń za pieniądzem, owszem, trzeba coś jeść, utrzymać to co się ma. Ale gromadzenia dóbr… Nigdy u nas tego nie było… Pracowaliśmy na gospodarstwie, wyjeżdżaliśmy do pracy zagranicę. Pracowaliśmy na posadach i ja i żona. Tak było, nikt nie zastanawiał się czy faktycznie tak być musi. Tak żyliśmy my i miliony ludzi wokoło nas.
A teraz… Dzieci mamy wykształcone, żona spełnia się studiując. A że czasy mamy jakie mamy i brak jest dzieciom stałej pracy?
…Że kuleję i mam SM? Że drożyzna…

Jednak mamy pogodę ducha, na rocznicy ślubu byliśmy w Grecji!!! Do dziś żyjemy tym wyjazdem. Mamy marzenia… A że kiedyś trzeba będzie odejść z tego świata… Odejdziemy szczęśliwi… Spełniliśmy się jako ludzie, jako małżeństwo, jako rodzice. Pokonaliśmy trudności i mieliśmy ciekawe życie. Czego chcieć więcej… No może jeszcze zdrowych wnuków?... ;-D  Teraz tylko korzystać z tego co nam jeszcze sądzone…

Nie mieliśmy pewnych  rozterek, bo nie poruszaliśmy się pod prąd, wbrew naturze.  Buntowaliśmy się owszem, ale w efekcie, teraz wszyscy są spełnieni i szczęśliwi… ;-D

środa, 15 lutego 2012

107.  Cz. I.
Macierzyństwo… To ciekawa historia…
Jedne panie uważają, że tak już jest na tym świecie ustawione… ;-D
W odpowiednim czasie, trzeba poszukać męża, urodzić i wychować dzieci. Praca i ambicje, przechodzą same - na te kilka lat - na plan dalszy...
Inne panie się buntują. Bo one, tak jak mężczyźni,  chcą robić karierę dużo zarabiać, poświęcić się firmie. No a mąż, dzieci przecież im będą w tym tylko przeszkadzać…
Poza tym, wiecie ile wychowanie takich szkrabów kosztuje? A ona, przecież chce pojechać do Chin, a na wczasy wyjeżdżać na Bahama. To już nie te czasy kochani, jest równouprawnienie… ;-D

Jasne, jestem chłopem i widzę to tylko z jednej strony.
Przed napisaniem, jak to było w naszej rodzinie… Wspomnę tylko, że tym paniom w pewnym wieku zaczyna czegoś brakować. Nie przyznają się do tego, ale… Czują się jakoś nie spełnione, zaczynają myśleć że chyba gdzieś popełniły błąd…
Błąd był, niewątpliwie… Szły przeciw prawom, ustalonym przez wieki przez Naturę.
 Lesbijkom i gejom, niektórym transseksualistom, też po okresie zachłyśnięcia się wolnością, zaczyna czegoś brakować, zaczynają się zastanawiać. Widzą że coś jest nie tak… Spodziewali się reakcji ludzi, a tu dopada ich coś zupełnie innego…

W sumie, to nie powinny takie kwestie nikogo to obchodzić. Tak zazwyczaj bywa. Każdy wybiera sobie styl życia, jaki mu odpowiada. Do jakiego, zostało się stworzonym. A jeśli tak, to nie należy się miotać jak flaga na wietrze, ale konsekwentnie podążać taką drogą.
 A że pod koniec życia, na pewno zaczną się zastanawiać nad sensem istnienia, oraz komu i co zostało przez nie pozostawione, przekazane. Czy ich życie, na pewno było takie jakie wymarzyły?
Takie życie przecież zostało przez nich wybrane i konsekwentnie przez dziesięciolecia w tym kierunku się podążało. Więc jest już „po ptakach”
Dla własnego komfortu, trzeba to umieć i w starszym wieku zaakceptować… Ponieść konsekwencje swego postępowania. Mimo, że było się w młodości przecież uprzedzanym i to niejednokrotnie, o konsekwencji podążania taką właśnie drogą…
Kwestia wyboru - C'est la vie. Sory…

wtorek, 14 lutego 2012

106. Wywiadówka, była jak zwykle w naszej szkole w niedzielę. Tak było przyjęte. Wielu uczniów dojeżdżało z pobliskich wsi, koło trzystu mieszkało w szkolnym internacie, tylko nieliczni byli miejscowi, czyli pochodzili z Suwałk.
            To była druga klasa zawodówki. Klasa dopiero się zgrywała. Przyjechała teraz na nią tylko moja mama…  

Na maturach szkolnych w pierwszej klasie, pojechaliśmy do leśniczówki rodziców naszej koleżanki z klasy na obóz. Sadziliśmy las, układaliśmy drewno w drewutni. No i takie obozowe życie pod namiotem. Sami robiliśmy jedzenie, picie, plątaliśmy się po pięknej leśnej okolicy Gawrych Rudy. To był pomysł naszej wychowawczyni. Chciała zjednoczyć wielokulturową, miejską i wiejską społeczność naszej klasy. Udało się…
…Przyłapać przez wychowawczynię, kilka miejących się ku sobie par w namiocie. Śmiechu było nazajutrz co niemiara…
            W drugiej klasie zawodówki, mieliśmy pojechać w tym czasie, na wycieczkę do trójmiasta. Klasa pojechała, ale już beze mnie…
Podczas tejże wywiadówki, mój ojciec miał w domu wypadek…  
W poniedziałek, na jednej z późniejszych lekcji, podeszła do mnie ciotka i powiedziała że mam jechać do domu, że ojciec leży w szpitalu i że wszystko załatwiła z szkole. Wrócę jak… wrócę.
            Wieczorem, pełen złych przeczuć, wsiadłem do pociągu. Sporo myślałem, bo niewiadomych było sporo. Na koniec przysnąłem. W ostatnim momencie wysiadłem w Białymstoku. Nie pamiętam jak wróciłem do domu…
            Kilka razy odwiedziliśmy ojca na „ojomie”, potem został odłączony. Trumna, transport do domu, kopanie grobowca. Pogrzeb…

            Była delegacja ze szkoły z moją przyszłą żoną. Nie wiedziała, bo i skąd, że przyjechała na pogrzeb swojego teścia… Było błoto, wieńce, wyły syreny i kilometrowy orszak za krzyżem trumną i księdzem…

poniedziałek, 13 lutego 2012

105.   Co roku, kilkanaście osób z naszej ogrodniczej klasy, umawia się telefonicznie, lub m@ilowo i spotyka w różnych miejscach ma Suwalszczyźnie. Powspominać, poplotkować, po prostu pobyć w swoim towarzystwie i pobawić w swoim gronie. To naprawdę tworzy się zgrana paczka. Często na takie spotkania wpada ktoś z zagranicy, nasza wychowawczyni, lub ktoś znajomy z innej klasy, lub internatu.
A te spotkania wyszły od nas. Naszego klasowego małżeństwa. Któregoś roku po szkole odwiedził nas kolega z klasy z rodziną. Nie było nas wtedy w domu bo pracowaliśmy za granicą. Wpadł wtedy nam do głowy pomysł by się spotykać w gronie naszej byłej klasy. Następnego roku, w szkole była uroczysta rocznica 50-lecia szkoły. Nasza klasa była wtedy najliczniejszą grupą na tej uroczystości. Od tego momentu spotykamy się już co roku. Czasem całymi rodzinami, raz było nas ponad 20 osób. Zaczęło się od spotkania u nas na wsi. Teraz, spotykamy się w różnych miejscach, w różnym gronie, bo nie każdy może akurat w tym momencie przybyć. Nasze dzieci się dziwią i cieszą równocześnie. Bo spotykać się co roku, i robić imprezę klasową to teraz bardzo rzadka sprawa. Chyba nam tego trochę nawet i zazdroszczą, bo zachowujemy się, 30 lat po szkole, tak jakby czas się po prostu dla nas zatrzymał. A nie spotykamy się tylko w grupie, odwiedzamy się czasem indywidualnie w domach. Poznajemy rodziny, wciągamy je do naszego grona…
Teraz, już każdy wygląda tych spotkań i czeka na nie… Ciekawe gdzie się w tym roku spotkamy i kto tym razem wpadnie?... ;-D 

niedziela, 12 lutego 2012

104.   Przez pięć lat w Technikum, uczył nas Biologii, Zoologii, Przyrody pewien, już nieżyjący nauczyciel. Wykładał ładnie, wiele uczniowie korzystali z jego lekcji. Aby utrwalić wiedzę wśród nich często robił kartkówki i odpytywał, stawiał po kilkanaście ocen w semestrze. To nawet było dobre i potrzebne. Ale forma jaką stosował zwracając się do uczni, myślę że nie dawała by mu szans obecnie, do nauczania w jakiejkolwiek szkole.
Sytuacja obecna, dyrekcja, a nawet sami uczniowie, opisując sprawę w mediach, nie dali by prowadził dalej lekcje. Chamstwo towarzyszące odpytywaniom, zaczepki, rasistowskie poglądy, to było to co spędzało sen z powiek uczni.
Nie raz było tak, że niegodnymi komentarzami doprowadzał ucznia przed tablicą do takiego stresu, że albo milczało się na złość nauczycielowi, albo nie mogło nic powiedzieć bo się zacięło...
Komentarze dotyczące biustów uczennic, chamskie komentarze dotyczące gdzie i jakie mogą znaleźć zastosowanie, to były najczęstsze tematy na lekcji. Owszem, było i równouprawnienie. Chłopców też nie raz zaskakiwał uderzeniami w plecy, by dalej czynić komentarze, dotyczące ich zachowania na przerwie, a nawet na ulicy.
Jak kogoś nie lubił, to nawet nie było szans na dobrą u niego ocenę. W takich sytuacjach, nie raz interweniował dyrektor, czy nawet rada pedagogiczna na zebraniach.
Ale facet był nietykalny, tylko czasem ustępował pod naporem argumentów…
Po ukończeniu, ze zrozumianą ulgą, szkoły. Myślę że nikt z naszej klasy nie szanował tego gościa. Zaraz po maturze, słusznego wzrostu uczeń, przyparł go do muru i wygarnął mu jego całą niestosowność i żal jaką mieliśmy do niego przez te pięć lat. Myślicie, że dało mu to coś do zastanowienia? Wszystko spłynęło po nim jak po kaczce.
To wszystko opisałem z mego punktu widzenia, zdarzały się inne. Ale w tamtych klasach i lekcjach nie byłem, więc mogę tylko opisać to, co nasza klasa przeżywała na jego lekcjach.
Muszę dopisać jeszcze jedną uwagę, by być obiektywnym. Licząc się ze zdaniem, że o zmarłym nie powinno się mówić źle, to opisałem Go bardzo delikatnie i pobieżnie. 

piątek, 10 lutego 2012

103.  Przed wiekami, ludzie zamieszkujący obecne tereny, żyli w puszczy. Przez setki lat osiedlali się, gromadzili w ziemiankach, w domach. W końcu stworzyli podwaliny przyszłych osad i warowni.
Nie było problemu z jedzeniem. Populacja się powiększała, grupa ludzi w puszczy, była bardziej bezpieczna. Tworzyły się pierwsze bardziej cywilizowane więzi między nimi.   Prym wiedli w śród nich różni szamani, czarujący urokami i próbujący leczyć ziołami. Dopiero później, zaczęto zwracać uwagę na siłę, spryt, zaradność i posiadanie majątku.               W tym czasie ważna stała się wiara. Ludzie od początku istnienia w coś wierzyli, teraz był jednak ktoś kto mógł tą wiarę wykorzystać dla siebie, by władać i rządzić…
Wierzono w siłę ognia, wody, ciemności i słońca. Czczono wielkie i stare drzewa, oraz rozłożyste dęby. Jednak dlaczego? Cóż te drzewa, oprócz gniazd ptasich, gubienia liści i owocowania co roku, miały w sobie, by uważano je za święte…
Zastanawiając się dłużej, uważam że coś w tym jest. Przez swoje długie życie czerpią energię ze słońca. Latami żywią się sokami które dostarcza im przyroda. Umierające stworzenia rozkładają się w ziemi, dając pokarm innym zwierzętom, owadom. To co zostaje, gnije i zostaje korzeniami rozesłane do roślin, między innymi i do tych potężnych drzew.
Myślę że ktoś wtedy pomyślał, o tym, że musi w tym być jakiś głębszy sens. Znajduję ten sens, w tym że te wielkie drzewa dzielą się swoją energią czerpaną ze słońca i szczątkami innych roślin i zwierząt. Że te obumarłe życia, poprzez szum liści, zapach kwiatów, olejki eteryczne. Rozsiewają po okolicy pamięć po tych stworzeniach, uwalniają ich duszę, przekazując ją dalej i dalej…
Nic w przyrodzie nie ginie. Przecież te kwarki, maleńkie cząsteczki, pamięć w ich zawarta, poprzez oddziaływanie na siebie, tworzą ciągle coś w powietrzu nowego. Tak jakby wciąż były obecne między nami doświadczenia zebrane przez minione pokolenia istnień. Czy to nie przypomina nam aby o istnieniu jakiej innej, wielkiej, niepojętej siły. Czy to nie kładzie podwalin pod przyszłe religie?
Szkoda mi jest tylko, że wierząc w to samo, podzieleni przez różne siły, proroków i władców, jesteśmy tak różni, zmanipulowani i coraz bardziej sobie obcy i wrodzy… ;-*

czwartek, 9 lutego 2012

102.  Cz III.
Jestem jaki jestem. Taki jaki ukształtowało mnie środowisko. Szorstki, trochę dziwny, o niepopularnych poglądach. Aby uchylić trochę maski w którą się ubieram, muszę najpierw dobrze poznać człowieka. Mam kilku prawdziwych przyjaciół, wielu kolegów, wspaniałą rodzinę. Więc nie dziwcie się, że nie zależy mi aż tak, na nowych znajomościach i pokazywaniu w koło jaki to jestem wesoły, dobry, sympatyczny…
Żeby mnie naprawdę poznać, to trzeba zjeść ze mną beczkę śledzi, wypić ze mną litry piwa, nie raz się na mnie obrazić. Nie wystawię już tyłka, ani dla tego kto mnie kopnie, ani dlatego kto zechce polizać.
Pisząc Bloga, nie wiem przecież kto i po co mnie czyta. Chcę wierzyć że wszyscy, to Ci dla których mogę pomóc i Ci dla których ten Blog dostarcza rozrywki.
Zapraszam tych co nadają ze mną na tych samych „falach” do wspólnego redagowania, a reszta, ta co chce się tylko bawić moim kosztem, niech spada na drzewo… ;-))))))

środa, 8 lutego 2012

101.  Cz II.
Wtedy poznałem środowisko ludzi bezkompromisowych, mających konflikt z prawem, wulgarnych. Ale też i tych co podają pomocną dłoń, nie licząc na wdzięczność. Trudno jest mi pisać o tym nie naruszając swojej i ich prywatności.  W każdym bądź razie to był najpiękniejszy, obfitujący w najróżniejsze doświadczenia okres w moim życiu.
Potem już był i stan wojenny, życie w rodzinie, prowadzanie gospodarstwa. Potem spadek dochodów i szukanie pracy w mieście i za granicą. Zdobyłem wtedy wielkie doświadczenie, dowartościowałem się i poznałem ludzi o najróżniejszych wartościach, światopoglądach, wiarach i narodowościach.  Poznałem ludzi wulgarnych o złotym sercu i o miłych z pozoru charakterach, co okazywali się najgorszymi świniami i „swołoczami”…
Dostaliśmy wtedy z żoną wiele „kopniaków tyłek” od takich ludzi, ale też i od losu. Choroba, diagnoza, depresja… W tym okresie zobaczyliśmy na kogo możemy liczyć i kto jest z nami tylko „na dobre”  ;-D
Mniej więcej w tym okresie poznaliśmy wspaniałych ludzi, co nas wspierali nie tylko duchowo, ale i  dali szansę zarobku, w chwili, gdy tego najbardziej potrzebowaliśmy. Wtedy to poznaliśmy prawdziwą „wartość” osób „duchownych” i piękną duszę ludzi z pozoru szorstkich, prostackich i grubiańskich.
Może to wtedy zrozumiałem, że nie liczy się to co się chce pokazać innym - blichtr, kultura, elokwencja, wykształcenie. Ale to co leży w środku, nieciekawych z pozoru ludzi. 

wtorek, 7 lutego 2012

100.  Cz I.
Urodziłem  się i wychowałem jako jedynak. Mama miała rzucawkę, tarczycę i myślę, że napisanie tego wystarczy, (prywatność) by więcej nie pisać o ryzyku. Wychowywałem się w kochającej rodzinie. Choć pewnie i tak nikt nie uwierzy że 50 lat temu było tak słodko i bezproblemowo żyć „na tym wiejskim łez padole”… ;-D
Wszyscy przecież mieli wtedy jakieś tam problemy, a i ja w okresie dorastania, przecież święty nie byłem… ;-D
Z powodu, że nie było w Białymstoku Szkoły Ogrodniczej, poszedłem się uczyć do Suwałk. Ta piękna miejscowość, a tym bardziej jej cudowna okolica, kojarzy mi się dziś, z najpiękniejszym okresem mego życia.
W tej szkole poznałem przecież dziewczynę, która została moją żoną i mam z nią troje wspaniałych dzieci. ;-D Poznałem tu też kilku prawdziwych przyjaciół, opiekowała się nami wspaniała wychowawczyni, no i uczyła mnie w tej szkole również ciotka.
Tu też zaskoczyła mnie wiadomość o wypadku i śmierci ojca. Musiałem wtedy podjąć najtrudniejsza decyzję, wpływającą na moje życie. Czy wracać i pracować w pieczarkarni, czy kontynuować naukę w Technikum… W tej decyzji pomogła mi zaskakująca pewnie rzecz… Moje uczucie do koleżanki z klasy.
Tu też rozbity na dwa światy, poznałem odpowiedź na pytanie „czy tu biją”. Poznałem smak alkoholu i prawdziwe koleżeństwo gdy miałem wszystkiego już dość.  

poniedziałek, 6 lutego 2012

99.   Pisałem już o tym, że pracując często jesteśmy wykorzystywani. Sam miałem z tym styczność gdy jeszcze pracowałem. Nie widzę różnicy między pracodawcami w kraju i za granicą. Tylko kilku miałem takich pracodawców, którzy oprócz tego że prowadzili firmę, byli także ludźmi… ;-D
Ostatnio oglądałem, bardzo późno film, o życiu pracowników na wielkich statkach wycieczkowych. Kiedyś marząc z żoną przed zaśnięciem,  rozmawialiśmy o podróży takim statkiem. Ale gdy, zobaczyliśmy, (w ukrytej kamerze) pracę ludzi pod pokładem, przeszła nam chyba chęć na takie rejsy… ;-/
Po pierwsze, ludzie pracujący tam, a pięknie się uśmiechający, pochodzili z różnych biednych krajów. Pracowali ciężko, w niesympatycznym otoczeniu zwierzchników, którzy często, by coś chciało im się załatwić, proponowali z uśmiechem coś, za usługi seksualne.
Za wodę do picia, zresztą za wszystko, potrącano im z poborów. Często taką pracę kupowano. Pracowano za jedną trzecią, najniższej pensji we Francji - niecały tysiąc dolarów. Nie myślałem że na takich olbrzymich, zarabiających armatorom miliony dolarów zysku, ludzie, którzy potrzebują pracy, są aż tak wykorzystywani.
Fermy, plantacje, fabryki, gdzieś poza kontrolą. Słyszałem. Ale takie reprezentacyjne statki? Jakiż jestem naiwny… ;-/  A tym bardziej, ci ludzie pracujący pod pokładem. Tylko nieliczni decydują się na następny sezon/ kontrakt dziewięciomiesięczny. Tylko nieliczni, zdrowi, silni, mogą zaproponować jeszcze komuś posłanie łóżka posprzątanie kajuty, masaż. makijaż, za skromną odpłatność. Reszta ucieka stamtąd jak najdalej, mówiąc że nikomu nie życzą takiego zajęcia i nigdy tam nie wracają.
A tak to wszystko pięknie wygląda z drugiej perspektywy. Z perspektywy wypoczywających letników, turystów i oficerów na statku…
Tajemnicze układy, układziki, wykorzystywanie ludzi będących w potrzebie… Ach… „Świat- bardach, a ludzie bladzi”… ;-/ 

piątek, 3 lutego 2012

98.    A ja, jak suseł zimę przesypiam… ;-))))
Jasne że przesadzam. ;-D Jednak w zimę śpię dłużej. Nie muszę się nigdzie śpieszyć, dni są krótkie, szybko ciemnieje. Słońce nie świeci z rana w twarz i nie zagrzewa do rannego wstawania. Czasem jest duży mróz, albo śnieg utrudnia wyjście z domu…
Czasami chandra dopada, teraz częściej, gdy słońce spaceruje nisko. Więc, śpię dłużej, nie ściągany z lóżka przez nikogo, bo zostaję w domu sam.
Może inne, ranne ptaszki,  wstają skoro świt i krzątają się. Ale i ja też zrobię to samo, bez pośpiechu, może trochę później. W swoim tempie, spokojnie, bo jestem nocny Marek. A że kocham spać, korzystam z sprzyjającego do tego klimatu… ;-D
Kiedyś było inaczej, wstawałem skoro świt, spałem po trzy, cztery godziny. Czasami przysypiałem w dzień. Bo kto to wytrzyma na stałe takie tempo?
Kradłem te godziny snu i marzyłem by się kiedyś w końcu wyspać…
Teraz więc to robię, z pełną satysfakcją… ;-D
Byle do wiosny!!! ;-)))

czwartek, 2 lutego 2012

97.  Cz. II
Jest na ścianie część moich grafik, Agnieszki. Zdjęcie rodzeństwa mojej żony z rodzicami, zrobione kilka lat temu na weselu córki Romka. Trochę pomógł mi z tym zdjęciem komputer. Chciałem aby byli wszyscy na jednym zdjęciu. Udało się. Ale nie pamiętają, kiedyż to zdjęcie zostało im wszystkim zrobione… ;-D
Są stare zdjęcia mojej babci, a także rodziny z czasów prababci. Jest moja mama, moje zdjęcie z Dąbka na koniu. No i jeszcze wiele zdjęć, naszych, naszych dzieci, i domu w Lesance.
Wspomnienia zaklęte w foto-obrazach. Piękne, upamiętniające etapy naszego życia. Czasem wesołe, czasem wstydliwe, ale nasze… ;-D
I tak sobie myślę.
Większość z nas, będąc w wieku naszych pociech, miała już rodziny, dzieci. Myślała o życiu bardzo poważnie. Nie mieszkali razem z rodzicami, rozchodzili się po stancjach, sami wychowywali dzieci, pracowali.
Niejednokrotnie już dorobili się „Malucha”, lub dostali w spadku od rodziców jakiegoś starego „Fiata”. Już zarysowywało się gdzieś w niedalekiej przyszłości widmo własnego mieszkania. Sami, do wszystkiego dochodziliśmy. Wszyscy byliśmy na podobnej stopie materialnej.
Teraz jest jakoś inaczej. Czy gorzej? Nie wiem, tak jest teraz u nas przyjęte. Jednak marzy mi się, gdy dzieci są już bliżej trzydziestki. Mieszkanie już tylko z żoną, własna sypialnia, a nie tylko spanie w pokoju dziennym na wersalce. Więcej luzu, spokoju, gotowanie w mniejszym garnku. Chciałbym zatęsknić za dziećmi, w planie za wnukami. A tu… Jak to zrobić gdy codziennie pełen dom ludzi?...  ;-D  

środa, 1 lutego 2012

96.  Cz. I
Zdjęcia. Przeszłość zamknięta w obrazach… Akurat na wysokości wzroku, piszącego ten Blog, znajduje się ich cała galeria. Jest zdjęcie z Greckiej Meteory z nami jako kochającym małżeństwem, na pierwszym planie. ;-D Zdjęcie naszej klasy zrobione po maturze. Jestem ja na huśtawce, chyba nie mam tu jeszcze roku. Jest zdjęcie dyplomowe córki, magistra architektury i grafiki, syna, magistra też architektury, obronionego w Polsce i Danii.
Jest także zdjęcie młodszego syna, niedoszłego absolwenta Krakowskiej ASP. Prawdziwego artysty, chodzącego z głową w chmurach. Bardzo zdolnego i tak samo niefrasobliwego. Mógł skończyć tą uczelnię. Mieliśmy z Marysią tą ambicję, by wszystkim dać dobrą wędkę do ręki, by już później, sami mogli sterować swoją przyszłością. Wzgardził naszymi wyrzeczeniami, pracą ponad siły i chorobą. Szkoda. No ale cóż, to nie nasze życie. Poza tym moją zasadą jest przede wszystkim szczęście. Nie pełny portfel. A on to konsekwentnie realizuje… ;-)))  
Jednak wyznam, że mam pewien niedosyt jako rodzic… Pytam co i rusz siebie, może żeby uczył się na miejscu, nie w Krakowie, może byśmy go dopilnowali i skończył by uczelnię? A może w brew temu co mówi, jest patentowanym leniem? …
Ach może, może, może. A jeżeli tak miało być i wszystko skończy się pomyślnie. Grunt że jest zdrowy i jak widać szczęśliwy. Nie ma Go co dołować. Coś robi, tworzy, planuje, więc jest ambitny   A że nie leżą mu pewne układy na uczelni, w życiu - to się wcale nie różni ode mnie. 
Nie urodzi sowa sokoła… ;-D