Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 maja 2012


162.  Kocham wiosnę!!! Zachwycam się teraz ją każdego dnia.
Jest maj, często pada, jest czasem chłodno, ale tak ma maj wyglądać. Wszystko rośnie i potrzebuje dużo wilgoci. Spytajcie rolników, oni zawsze na ten okres mają kilka przysłów w zanadrzu… ;-D

Ach wiosna… Te różne odcienie zieleni, świergot ptaków.
Masz drobne? – Kukułka kuka… ;-D
A słowiki? Posłuchaj, tu mieszkają ich aż trzy pary… ;-D
Rechot i kumkanie żab, a przecież to centrum miasta… ;-D

Powstało sporo alejek rowerowych. To wspaniałe!!! Tyle na nich rowerzystów. Tylu ludzi tu jeździ pod wieczór na rolkach. O a tu facet z plecakiem na desce… Aż mi się serce raduje… O, a tu obok, rodzice z dziećmi na tym ślicznym placu zabaw w parku…
Tu na Plantach, w lesie i rezerwacie - ilu ludzi spaceruje, - ilu biega i ćwiczy na alejkach i ścieżkach… :-D Nordic-walking uprawiają Popatrz, ilu ludzi zrobiło sobie piknik na parkowym trawniku, ilu się opala… ;-D Czy to nie jest piękny obraz… ;-D
Kilkanaście lat temu, w Niemczech i Holandii gdy chodziliśmy tam na spacery, to ten widok był powszechny. Zazdrościłem im, „Kiedy to u nas tak będzie?”
Jest!!! Czasem nawet bywa lepiej.  Brak mi jest czasem tych powitań obcych ludzi na ścieżkach, Hallo, Dzień dobry, miłego dnia… ;-D Chociaż, mimo tej naszej wschodniej, historycznie uwarunkowanej mentalności, słychać jak ktoś z młodego pokolenia zaczepi cię w Sylwestra, czy w czasie Juwenalii i złoży ci życzenia. Pożyczy miłego dnia, zdrowia, pochwali mój trzykołowy inwalidzki rower… ;-D   
Białystok. - Jedne z tych miast, gdzie ludzie, najmniej w Polsce zarabiający, nie wstydzą się powiedzieć, że są jednak szczęśliwi… ;-D 

wtorek, 29 maja 2012


161.  Gdy przyszedł wiek studencki i na nasze dzieci, pozwoliliśmy im, by to one podejmowały decyzje co do swojego dalszego życia…
Co, jak i z kim?
To ich życie, one podejmują decyzje i im ma to odpowiadać…
My, jako rodzice, mamy tylko dopilnować, by ta wędka, którą mamy obowiązek im dać, była dla nich jak najlepsza…
Dla nas musiały się tylko uczyć języków i być dobrym w tym co robią... Zdecydowali że będą studiować, zostali Erasmusami. Przez rok studiowali w Danii, Bułgarii.
Myślę że byli szczęśliwi, że dało to im dużo korzyści.
Teraz już weszły w dorosłe życie i podejmują decyzje na własne konto… Czy to nas interesuje? Czy się przejmujemy? JASNE… ;-D

 Jednemu dziecku nasza filozofia nie odpowiadała i wywrócił swoje życie (Nasze) o 180 stopni. Może dlatego, że wpoiliśmy mu, że najważniejszym w życiu jest to, by przeżyć je godnie i szczęśliwie… Postępuje teraz tak jak uważa za słuszne… (Jak my kiedyś ich uczyliśmy… ;-D).
Że to nas teraz boli? Że kosztuje?… Że w duchu jesteśmy niecierpliwi, źli?…
Może, ale musimy dać szansę i jemu… Jesteśmy jego rodzicami, kochamy go, a reszta pewnie się jakoś ułoży. Tak przecież bywało i w naszym przypadku… ;-D

Chciałbym jednak w tym miejscu tylko wspomnieć, że nam już zaczyna braknąć czasu. Kurczy się dany nam limit życia. Chcemy by dzieci były już samowystarczalne i przestały w końcu tylko liczyć na swoich, coraz bardziej starzejących się rodziców. By zajęły się sobą i zaczęły czerpać korzyści z tego co im daliśmy.
Bo jak nie, to jakiż jest sens z naszej pracy i wyrzeczeń całego życia?… Czasem już pragniemy spokoju, odpoczynku…
Od nich. ;-D

Każdy rodzic chce być dumny ze swoich dzieci. I my przecież tak naprawdę jesteśmy. A że narzekamy, bo coś jest inaczej niż myśleliśmy?
- Któż nie czuje pewnego niedosytu i nie narzeka?... ;-D

poniedziałek, 28 maja 2012


160.   Gdy przeprowadziliśmy się do miasta, Agnieszka poszła starym systemem do 8 klasy, a chłopcy poszli już do gimnazjum, zgodnie z nowymi programami nauczania.
Jak ten czas leci… ;-)))
Dziś dzieci prawie zapomniały, że zostały przeniesione ze znanej spokojnej wiejskiej szkoły, do nowych, w mieście, pewnie bardziej wymagających i dających lepsze perspektywy w życiu. Ot, tak się ułożyło…
W mieście jest lepiej, wygodniej się żyje. Nie trzeba myśleć, że brak opału i trzeba go kupić. O tym że szambo wymaga wywiezienia. Że krowie trzeba dać jeść, wydoić…
To tak jak z automatyczną skrzynia biegów. Zapomina się że można inaczej.
Ludzie często żyją odmiennie niż my, oraz mają inne problemy i radości. Utożsamiamy się z miejscem gdzie żyjemy, co robimy. Wstajemy na siódmą, ósmą. A inni ludzie byśmy mieli co kupić w sklepie, muszą to wyprodukować, wyhodować, sprzedać, rozwieść i wstają skoro świt, na czwartą, trzecią…

Jak to do dobrego można się szybko przyzwyczaić. Przecież nie tak dawno i my z żoną kładliśmy się spać po północy i wstawali skoro świt.
By utrzymać to co mamy, by nie zawieść innych, by jak najlepiej funkcjonowała rodzina…
A teraz, po ośmiu godzinach w szkole - mojej żony - spacer, noc muzeów, festyn, występy na mieście.
Wizyta u lekarza… ;-)))  
Nareszcie nie trzeba myśleć o pracy i o tym, że za trzy miesiące trzeba zarezerwować czas i znowu siać grzybnię i pasteryzować kompost lub okrywę…
Głowa jest wolna od ważnych kiedyś spraw… Dzieci dorosły… Ja zajmuję się domem. Żona zarabia…
Inne czasy. Inne zadania i obowiązki…

To też trzeba umieć zaakceptować. Do tego też trzeba umieć przywyknąć… ;-D   


Zmiany, zmiany, zmiany... 

sobota, 26 maja 2012


159.   Dzień Matki. Święto. Trzeba złożyć życzenia, podarować jak zwykle jakiś drobiazg. Ja w tym roku kupiłem kwiatek - storczyk. Mama jest na diecie, przyjmuje insulinę, lubi kwiaty, więc nic innego mi nie pozostaje. ;-D
Ciekawe które z naszych dzieci, dziś złoży życzenia Marysi… ? ;-)))
Często zapominają o takich okazjach… Czy to tak wszyscy teraz mają?
Imieniny, rocznice, święta, często przez nich zostają zauważone dopiero wieczorem, jeśli w ogóle… ;-/
Ja miałem chyba dobrych kolegów, przynajmniej jednego… On we mnie zaszczepił obowiązek pamiętania o różnych okazjach. Mam w komputerze całą listę znajomych i sporo okazji, do złożenia im życzeń. Przynajmniej raz w roku, na święta, staram się wszystkim coś wysłać. Po prostu, dać znać że pamiętam… ;-*
To miłe, jak ktoś nas wspomina… 

piątek, 25 maja 2012


158. Ach, ;-D  Mmmm…
Znowu lato i wiele darmowych imprez jest na mieście. W sobotę targi motoryzacyjne, Koncerty przy politechnice, uniwersytecie. Żacy mają wszak swoje święto… - Juwenalia.
Wczoraj zajeżdżaliśmy swoimi rowerami, do kampusu politechniki. Grały zespoły Disco-polo, dziś - Rock, jutro - Rege…
Wrażenia… ?
Mnóstwo młodych ludzi. Jak mrówków… ;-))) Kilka, kilkanaście tysięcy? Masa. Grillujących, z puszkami piwa, ganiający z pistoletami Paintball- u, po specjalnym ogrodzonym placu. Słuchający muzyki ze wzmacniaczy i słuchający koncertu na też ogrodzonym placu z ochraniarzami. Scena wielka, z monitorem pokazującym występujących. Fajnie…
Moim zdaniem wielki chaos, artystyczny nieład, ale wszystko miało swoje miejsce, czas, sens. A więc wszystko było zmyślnie zorganizowane i pod kontrolą.
Warto było zobaczyć, poobserwować i posłuchać. Muzyka, gwar, siwe dymy z grilla, smakowite zapachy. Aż szkoda że ma się za sobą chwile sprawności, młodości i tej młodzieńczej naiwności…
Zatopić się w tłumie kolegów, świętować, zapomnieć o wszystkim, jeszcze raz poczuć tą swobodę, to że cały świat należy do nas…
Jutro też tam wpadniemy i pojutrze i … ;-)))            

środa, 23 maja 2012


157.  Mamy dziś kolejny, piękny i słoneczny dzień. Po kilku dniach zimna i deszczu wreszcie wymarzona pogoda. Można wieczorkiem, tylko w koszulce, pojechać sobie na spacer, wypić piwko. Albo na tarasie sączyć kawę z lodami przy kieliszku wina…
 Zrobiłem taki sos do lodów – Gęsty sok wiśniowy, Czeski rum, Polski spirytus, ok. po 15gr. I przyprawa chili…, tak ile kto zniesie… ;-D
U nas na słoiczek po majonezie, spora porcja na końcówce noża… Ajjj… Ostre. ;-)))   

poniedziałek, 21 maja 2012


156.  Oglądałem niedawno reportaż (oczywiście, jak coś ciekawego i wartościowego to po 22-) o wypadku „Kurska”, Rosyjskiej atomowej łodzi podwodnej.
Już jakiś czas minął od tej tragedii, ucichły emocje i domysły z nią związane. Spojrzano z dystansu, chłodnym okiem i z reporterską pasją na sprawę. Zaczęto śledzić to co zostało przemilczane i niedopowiedziane do końca. Sprawdzone przez fachowców i z perspektywy lat ujawnione. Oraz kto z wierchuszki rządzącej zmuszony został do odejścia, a kto awansował. Pokazano też,  jakie skutki ta tragedia przyniosła dla Narodu Radzieckiego, oraz dla całego świata.
W sumie, to przestałem już śledzić tą całą historię. Za wiele nie rozumiałem, każda osoba z tą tragedią związana mówiła co innego. Poczułem się znudzony i zmęczony tym mętlikiem medialnym związanym ze sprawą.

Właśnie teraz, ten reportaż, ukazał mi, co z wielkim prawdopodobieństwem wtedy się  wydarzyło… Nie będę opisywał treści, bo nie o to mi w tym wszystkim chodzi. Lecz  wspomnę po raz kolejny o tym, że gdy nie jest wszystko ujawnione, sprawa jest zagmatwana i przykryta mgłą tajemnicy, nie wolno stawiać wniosków i potępiać którejś ze stron. Po pewnym czasie nasze sądy mogą być podważone i obalone, a my obudzimy się z ręką w nocniku i nie będziemy mogli się odnaleźć w nowej rzeczywistości i z nowymi faktami.
Lepiej poczekać, uśmiechać się i przymrużać oko tajemniczo.
Bo po co nam te kłótnie, dysputy i mielenie ozorem na lewo i prawo, gdy jeszcze nic nie jest wiadomym?… ;-D

czwartek, 17 maja 2012


155.  Myślę że ogólnie, ludzie pracujący w jakiejkolwiek firmie, zazwyczaj, nie pracują, lecz harują na wysokich obrotach. W tempie nie do przyjęcia, co najmniej pracując jak na półtorej etatu. Czyli robią wszystko by nie stracić pracy…      
Ja jednak byłbym za tym, by pracować w tempie swego szefa... ;-D
Pracować na wysokich obrotach można, owszem, ale tylko góra pięć lat i sporadycznie. Potem się człowiek wypala.
Normalny pracodawca musi umieć docenić dobrego pracownika, musi rozmawiać z nim, znać jego potrzeby i troski. Traktować jak człowieka, a nie maszynę z gier komputerowych. Płacić za rzeczywistą pracę, a nie korzystać z przelicznika dostarczonego przez księgowych.
 
Są owszem i pracownicy denni, co nie wiedzą czego chcą, marudzą, udają że pracują, wykorzystują, sytuację i innych ludzi do swoich prywatnych celów i ich „widzi-mi-sia”.
Tak, tacy są i musimy być czujni. Ale takie indywidua, musimy mieć na oku i odwagę usuwać z naszego grona. To oni przecież są nieliczni, a nie w większości. Wcale nie musimy być bierni. Uważajmy na nich, bo oni na pewno nie omieszkają skorzystać „z tej” naszej słabości…

Niestety jesteśmy słabi. Przeważająca większość z nas, odwróci się na widok bitego na przystanku przez zgraję chuliganów chłopaka… Tak jest i w pracy, w której spędzić chcemy przecież całe życie. I co? Będziemy się tylko przyglądać, czy zareagujemy?
Ja wybrałem i wiele razy „dostałem w d…”… Jednak ja mam odwagę popatrzeć w oczy odbiciu w lustrze… A Wy??? ;-)))

wtorek, 15 maja 2012


154.  Cd… Wiedeń. To co zapamiętałem, to pałac cesarski z przynależnymi mu budynkami zajmujący taki teren jak cała starówka Warszawska. ;-D A kamienice starówki Wiedeńskiej przypominające raczej pałace niż te kamieniczki w Warszawie. Przepych i bogactwo na każdym kroku. Zwiedzaliśmy i chodziliśmy chyba około sześciu godzin… (Któżby pomyślał że chora kulapeta temu Podoła)… 
Córka nas namówiła, byśmy nie jechali do Wiednia swoim autem, lecz autobusem dojeżdżającym prawie do Centrum. Miała rację…
Podróż wspaniale wyposażonym autobusem z darmową kawą i napojami. Z monitorem w oparciu każdego siedzenia i słuchawkami do odbioru muzyki i filmów z pokładowego twardego dysku, zajęła nam tylko dwie godziny.
W Wiedniu wykupiliśmy całodzienne bilety na metro i w informacji turystycznej dostaliśmy informację oraz mapkę najciekawszych miejsc na starówce, które powinniśmy zobaczyć. Przypomnę że oboje znamy język Niemiecki więc z porozumieniem nie mieliśmy najmniejszego kłopotu.
W chwilach odpoczynku wypiliśmy wiedeńską kawę z wiedeńskim ciastem. Zjedliśmy sznycel wiedeński, do złudzenia przypominający naszego schabowego. A także lody i z racji upału, wiele zimnych napojów.
Warto, naprawdę warto zobaczyć to wszystko na żywo. Pewnie tak sądzą i te miliony turystów odwiedzające co roku Wiedeń. Przejść się po uliczkach którymi stąpał Mozart, przechadzała się rodzina Strauss-ów, odbywała swe przejażdżki rodzina Cesarska…
W takich chwilach, jestem szczęśliwy że spłodzili mnie rodzice, by nie tylko pracować i zajmować się rzeczami dnia codziennego, ale właśnie dla takich chwil spędzonych z bliską osobą w tak pięknym i historycznym miejscu.
   Nie byliśmy z „naszymi dziećmi” w Wiedniu, gdyż ich wolne dni się skończyły. Poszli do pracy… A my, po powrocie i śnie regenerującym nasze siły, z ranka udaliśmy się w drogę powrotną. Nocowaliśmy po drodze jeszcze u naszych znajomych w Wałbrzychu i u rodziny w Warszawie. Do domu dotarliśmy pod wieczór, szczęśliwi że z długiego majowego weekendu powróciliśmy cali i że aż tak wspaniale nam się udał… 

poniedziałek, 14 maja 2012


153.  Cd… Nie zrywaliśmy się z rana skoro świt. Nie było takiej potrzeby. Jaskinie otwierali o godzinie dziewiątej i dziesiątej. Chcieliśmy pojechać do tej, co zwiedzanie odbywało się łódkami po podziemnych rzeczkach i strumieniach. Ale w Czechach też mają Święto Pierwszego Maja więc nawet na dwa tygodnie wcześniej było wszystko zarezerwowane.
Pojechaliśmy więc do tej najdłuższej, gdzie zwiedzanie trwało ponad dwie godziny i o tej co miała groty w których można było wybudować z powodzeniem kilkunasto-mieszkaniowe bloki mieszkalne. Były to Sloupsko-Sosuwskie jaskinie i Katerińska. To było coś wspaniałego, zwłaszcza że nigdy w żadnej jaskini nie byliśmy. W pierwszej przewodnika trzeba było nam tłumaczyć. Za to w drugiej, był wspaniały i rozumieliśmy 90%.
Spotkaliśmy wielu turystów, byli nawet z Grodna na Białorusi oddalonego kilkadziesiąt kilometrów od Białegostoku. To tak jakby sąsiedzi zza ściany… ;-D
Bardzo nam się podobały serpentyny którymi jechaliśmy i wspaniałe widoki na góry. Naprawdę warto było się pomęczyć by to wszystko zobaczyć. Wszyscy zadowoleni i szczęśliwi wróciliśmy do Brna gdzie zjedliśmy i wyprawiliśmy się na wieczorny spacer po piwnicach, gdzie serwowano wspaniałe, świeżutkie, Czeskie piwo!!!
To naprawdę nie jest to piwo sprzedawane u nas z puszki czy butelki. To piwo z małych piwnicznych browarów nalewane do kufla. Jest w Białymstoku na szczęście kilka miejsc gdzie serwowane są podobne piwa. Już, naprawdę rzadko sięgam po piwo z marketu, bo mam w pamięci smak i wygląd, tego kuflowego, do którego sama ślinka i to tylko na samą myśl mi cieknie… Cdn…

piątek, 11 maja 2012


152.  Cd… Zgodnie z nakazem sztuki, że wino trzeba zapijać dużą ilością zimnej, źródlanej wody, obudziliśmy się nazajutrz bez bólu głowy i kaca. Po mile spędzonym czasie z rodziną Martina i obiedzie, wyjechaliśmy z powrotem do Brna. W planie mieliśmy Aquapark więc Marysia i młodzi bawili się zjeżdżając z „rury”, a ja pływałem w basenie i korzystałem z atrakcji Jakuzi i masaży wodnych. Czas zarezerwowany na Aquapark minął nam błyskawicznie.
Potem wróciliśmy do domu, gdzie odpoczywaliśmy i nabierali sił na zwiedzanie jaskiń, do których nazajutrz się wybieraliśmy. Cdn…

środa, 9 maja 2012


151.    Cd…
Przez cały czas pobytu mieliśmy piękną, gorącą, słoneczną pogodę, a dzięki lekkiemu wiaterkowi, także i komfort towarzyszący zwiedzaniu. W pierwszy dzień w stolicy Moraw - Brnie, zadecydowaliśmy że pojedziemy do Lednicy. Do pięknego, niedawno odnowionego kompleksu pałacowo parkowego, gdzie spotkamy się z naszymi, ewentualnymi, przyszłymi teściami… ;-D
Mimo pewnym obawom córki, spotkanie minęło w miłej i sympatycznej atmosferze. Pałac okazał się budowlą większą iż Pałac Branickich w Białymstoku, a zespół parkowy nie do obejrzenia w jeden dzień. Było pięknie, a po obejrzeniu pałacu, palmiarni, przepłynięciu łodzią po parku i obejrzeniu tresury ptaków drapieżnych, udaliśmy się wszyscy na obiad.
Aby stało się zadość tradycji, zamówiliśmy z Marysią knedliki z gulaszem i sosem. Porcje okazały się spore, więc po spróbowaniu też smakołyków od swoich sąsiadów, najedliśmy się solidnie.
Potem pojechaliśmy do domu rodziców Martina. Tam, mimo że my mówiliśmy po Polsku, a Oni po Czesku, z czasem dostroiliśmy się tak, że nie mieliśmy kłopotów w porozumiewaniu się.
Na wieczór, jako że produkowane jest tam wspaniałe Morawskie wino, udaliśmy się do piwniczki, gdzie także i Martin miał swoje gąsiorki ze swoim winem. Spotkało się nas tam sporo, więc po spróbowaniu wielu win, ze szczepów winogron i tych starych tradycyjnych i nowych, wszyscy weseli, mając już w „czubie” rozeszliśmy się do domów grubo po północy.
Nie dziwcie się, że opisuję wszystko po łebkach, ale tak się składa, że była to bardziej nasza prywatna wizyta… Więc sory… ;-D
Cdn…

wtorek, 8 maja 2012


150.    Cd…
 Z Łodzi, po śniadaniu, wyruszyliśmy w kierunku granicy z Czechami. Jechaliśmy Gierkówką i dwupasmówką, prawie aż do Bielska Białej. Tam zrobiliśmy większy postój na tankowanie, odpoczynek i obiad.
Przyzwyczaiłem się, że uzupełniam bak na stacji BP. Jedni mówią że to sugestia i lipa, ale ja uważam, że na paliwie z tej firmy, na litrze paliwa robię najwięcej kilometrów. Tankowałem na innych stacjach, a i owszem, ale z tego paliwa byłem najbardziej (oprócz ceny ;-D) zadowolony.
Przy stacji stała nowiutka, z drewnianych bali zbudowana karczma. Serwowała ona kuchnię Śląsko-góralską. Byliśmy na początku trochę sceptycznie do niej i tej kuchni nastawieni. Ale nasze obawy się nie sprawdziły. Naprawdę, mogę polecić pstrąga na którego się tam zdecydowaliśmy. A i inni jedzący tam różne posiłki ludzie, widać byli zadowoleni.

Gdy przekraczaliśmy granicę i kupowaliśmy winietki na Czeską autostradę, zabraliśmy do Brna, dwójkę autostopowiczów, którzy brali udział w uczelnianych rajdach do Wiednia, Bułgarii i Włoch. Sporo takich studentów w specjalnych strojach i z plakietkami mijaliśmy po drodze. Nasi pasażerowie, z satysfakcją i zadowoleniem machali do nich przez okna naszego samochodu. Oni już na dzień dzisiejszy, limit kilometrów będą mieć zaliczony.

No i Brno…    
Byliśmy tu już, więc niczym nie zostaliśmy zaskoczeni. Zajechaliśmy pod dom „naszych gospodarzy” i udaliśmy się z Nimi do knajpy na świeże, kuflowe, wspaniałe, Czeskie piwo…
Cdn…

poniedziałek, 7 maja 2012


149.  Witam po długim majowym weekendzie… ;-*
To było jedyne kilka dni prawdziwego urlopu Marysi w tym roku… A potem?. Jak zwykle, debety w banku trzeba spłacać, a pracować w tym domu, może teraz, niestety, tylko Marysia. Może weekend, dwa w tym roku… I koniec. Ach, ta długa wspaniała majówka…
„Czas relaksu, relaksu, to czas”… ;-D

A więc…
 Mając to wszystko na względzie, zrobiliśmy sobie wycieczkę, swoim autkiem, do Czech, by odwiedzić naszą córkę i Martina.  Mam na tej stronie kilka zdjęć.

Po drodze, by nie robić dużych przejazdów, nocowaliśmy u znajomych i u rodziny w Polsce. Dobrze zrobiliśmy, bo stwierdziliśmy doświadczalnie ;-D Że stan dróg w Polsce i oznaczenia są tragiczne. Nawet biorąc poprawkę na długi weekend, to stanie w korku, w drodze z Białegostoku do Łodzi - 8 godzin!!! To wydaje mi się „lekką” przesadą… ;-(
Ale… Pies to trącał… ;-D
Reszta udała nam się wspaniale!!!
Pierwszą noc spędziliśmy w Łodzi. Mniej czasu, bo korki, ale odwiedziliśmy nasza rodzinkę w ich nowym mieszkaniu. Żyją w większym pośpiechu niż my tu na wschodzie Polski i aby nie cierpiało na tym dziecko, bo to przecież nie życie, tylko pęd za kasą - siostra zdecydowała się teraz na pozostanie w domu i rzucenie pracy. Może będzie ciężej, ale odzyskają w życiu jakiś sens, a to najważniejsze… Pewnie każdy, w życiu, powinien zrobić taki rachunek sumienia i zadać sobie pytanie - co jest w nim najważniejsze?...
Cdn…