Łączna liczba wyświetleń

sobota, 29 października 2011

27. Święto Zmarłych… Smutne, ale potrzebne święto w naszej kulturze. Spotkanie żyjących ze zmarłymi. Na co dzień, rzadko się o nich pamięta. U katolików raz w roku. U prawosławnych niewiele więcej.
Chyba jednak wielu ludzi ma to dziwne odczucie, tak jak ja, że ktoś nad nami czuwa. Jakiś dobry duch. Duch dziadków, rodziców… Myślę, że jakby nie było, jest to przyjemnym odczuciem… ;-D
Dla mnie, najpiękniejszym wspomnieniem tych dni jest jednak, nie tyle modlitwa i procesja po cmentarzu w dzień. Ale wieczór i rozświetlone groby w nocy. Łuna rozświetlająca cały cmentarz, widziana z bardzo daleka, wydaje mi się miodem dla leżących tam bliskich.  Jak tylko mogę, idę w tą noc na cmentarz. Z żoną, dziećmi, kiedyś kolegami i spaceruję. W milczeniu, czasem w skupieniu. W melancholijnym nastroju, wspominam minione chwile, gdy zmarły był w śród żywych.
Czasem jest to dzień odwiedzin u dawno niewidzianych krewnych. Pretekstem jest wtedy to święto do spotkania się. Do rodzinnej integracji. ;-D

Opisując to piękne, wzniosłe odczucie, nie mogę się jednak zgodzić z ludźmi którzy mówią że muszą. Muszą pójść na cmentarz i posprzątać. Jak to ci sprawia przykrość, to wynajmij firmę, co i posprząta, przyniesie kwiaty, a nawet zapali znicz.
Ja po śmierci, nie chciał bym ma przykład słyszeć takich słów. Niechciał bym widzieć kuzynów którzy muszą pójść, a nawet zrobić kilkaset kilometrów w ten dzień na cmentarz, by mnie odwiedzić. Pokazać się ludziom. To nie sprawiało by mi przyjemności. To nie tak… Nie chcę, bez łaski…
Takiego musia ;-D To na pewno bym po nocy straszył… ;-D
Wiem, że to muszę, to takie modne słowo, zamiennik. Ale nie jest ono odpowiednie na ten czas…
Świadczy ono o małym móżdżku tego Ktosia. Przykro mi. Lepiej powiedzieć chcę. ;-D 
             No to jedziemy... Chcemy się spotkać ze zmarłymi i żywymi. ;-) Do spotkania w listopadzie... ;-*

piątek, 28 października 2011

         26. Podlasie to istny tygiel kultur. Gdy byłem mały, Boże Narodzenie i Wielkanoc, świętowało się u nas podwójnie. W naszym domu, najpierw były święta katolickie, jako że byliśmy katolikami, potem jechaliśmy za 13 dni do dziadków na święta prawosławne. Nie tylko język trochę nas różnił, także tradycje i potrawy.
Dziadkowie zmarli i to wszystko w czym się wychowałem zanikło. To jest cholerny żal, gdy  moje dzieci nie mogą w tym już uczestniczyć, a i wytłumaczyć im tego teraz już nie sposób.

Wigilia i święta katolickie, zawsze spędzaliśmy u brata mego dziadka. Mikołaj odwiedzał mnie wcześniej przy choince w domu, a później z różnymi potrawami szliśmy prawie kilometr do stryjka Władka. Tam czekała na nas zawsze spora liczba osób z rodziny i opłatek. A potem zasiadaliśmy do wigilijnej kolacji. Barszczyk, uszka, bigos, wszelakiego rodzaju ryba… Było nawet trochę alkoholu, nie za dużo, bo o północy była przecież pasterka. Po powrocie znowu zasiadano do stołu i biesiadowaliśmy dalej. Na stole były już inne potrawy.  Królował na nim zawsze pieczony, przepyszny indyk. Kaczki, gęsi wędliny. Grzybki, gruszki żurawiny… ;-D Jednak już nie trwało długo, bo każdy był już śpiący i zmęczony. Alkohol, pity już bez grzechu ;-))) Też nie wpływał na długie biesiadowanie. Poza tym, przecież znowu spotykaliśmy się na obiedzie…

Na świętach prawosławnych było już inaczej. Zajeżdżaliśmy na wigilię wcześniej i przygotowywaliśmy kolację. Przyjeżdżała oprócz nas też cała rodzina z Białegostoku, Warszawy, Suwałk. Stół też się uginał, ale potrawy były inne, Myślę że nie tylko ze względu na tradycję, ale także na to,  że dziadkowie byli tak zwanymi „Bierzeńcami” i pamiętali czasy biedy w okresie I wojny gdy musieli uciekać z domu przed Niemcami na wschód.
Nie mówiło się o tym… O ich historii dowiedziałem się dopiero po latach.

Pamiętam te święta beztroskie i wesołe. Ubieranie choinki, Mikołaja. Rozmowy przy stole po białorusku (prostemu) i po polsku. Zabawy, prawosławne kolędy, spotkania z dawno niewidzianymi kuzynami. Nie było pasterki, bo gdyby była nawet taka tradycja, to jak tu dojechać zimą, kilkadziesiąt kilometrów do najbliższej cerkwi? ;-D  Do domu wracaliśmy po obiedzie następnego dnia, Często bywało że z przygodami. A to i zamiecie nas zaskakiwały, czasem błoto, a czasem i dzikie leśne zwierzęta. ;-D 

środa, 26 października 2011

25.Wiecie dlaczego to piszę i dzielę się z Wami historiami z mego życia?... Bo brak mi jest prawdziwych historii rodzinnych moich przodków. Pradziadków i ich dziadków. ;-D
Wiem że to by musiała być fascynująca historia. Bo to i moje pochodzenie szlacheckie. I niebanalne losy, które na przestrzeni lat dotknęły nasze rodziny.
Na zmianę i okresy prosperity i lata biedy. Wygnania i wojny. Lata komuny i współczesne lata Internetu z trójwymiarową telewizją…
Moja Babcia napisała historię ucieczki na wschód. Losów jej rodziny, losów chłopów tego okresu, z tego regionu... Niestety powieść przepadła… Wraz z nią umarły też i fascynujące wspomnienia.

    Idąc tropem takiego myślenia…

Jeśli nie ja i nie teraz to kto opisze te fascynujące czasy które znam z opowiadań i te które przeżyłem, oraz te w których nadal uczestniczę?..
Przecież nikomu się nie chce, lub nie mają czasu by to wszystko spisać w jakiejkolwiek formie…
            Uśmiecham się.
Myślę o czasach kiedy po mnie zostanie… Właściwie nic nie pozostanie, bo i grób nie oprze się upływowi czasu… Zostanie słowo które spisałem i wydrukowałem i może to, wirtualne, które zapisałem na różnych nośnikach…
Wyobrażam sobie, przyprószone siwizną, głowy moich wnuków lub prawnuków. Pochylone nad starymi i wypłowiałymi kartkami, opisujące historię jaką zapamiętałem i spisałem. Uśmiechające się i szczęśliwe, bo ktoś przewidujący, przed laty o nich pamiętał i spisał historię ich rodziny… ;-D 

wtorek, 25 października 2011

24. Weźmy takie czasy jak za Wokulskiego z Lalki Prusa.
Facet z nizin, bez statusu, dorabia się majątku na pośrednictwie handlowym Rosji z zachodem. Tak powiedzmy w skrócie. Właściwie nie ma granic, barier celnych zmieniających się co tydzień ;-D podatków.
Rosja, Niemcy, Żydzi i pozostali dalsi sąsiedzi. Nasze pokolenie jeszcze wie, jak postępować z sąsiadem ze wschodu. Wie jaka jest ich mentalność , co myślą, jak historia wpływała na sposób myślenia tego narodu. My rozumiemy ich i Vice-versa. Lubimy się bo przecież jesteśmy Słowianami! Oni od dawna śmieli się z nas… Przy alkoholu, a my z nich. Mieliśmy podobne problemy. Tak jak jest między sąsiadami. Luzik, Takie są uwarunkowania historyczne między naszymi narodami. NARODAMI!!!
 Bo to co jest pomiędzy naszymi Rządami, to już zupełnie inna sprawa. Ma być dystans. Bo to przecież ONI!!! My jesteśmy lepsi. ;-)))
Chciałbym się zapytać W CZYM?
I tam i tu są swołocze i porządni ludzie. I mądrzy i głupcy, i weseli i smutni, myśliciele i postrzeleńcy. Jest jednak wspólna cecha naszych Słowiańskich narodów. Lubimy być niezależni, Gdy ktoś zalezie nam za skórę, nie odpuścimy. Możemy się jeszcze pogodzić, często przy alkoholu, na niskim sąsiedzkim szczeblu. Ale gdy sprawa zajdzie wyżej… To tyle jest zdań ile głów… ;-D
Uzgodnić poglądy gdy z jednej strony jest kilkadziesiąt osób i z drugiej nie sposób. Potrzebna jest jakaś narodowa tragedia by nas pogodzić. Jesteśmy bardzo podobni, ale nieskorzy do kompromisów. Czasy są takie że dochodzi do głosu konkurencja, biznes, czasem nawet układy mafijne. To jest mieszanka wybuchowa.
Teraz nie możemy kierować się emocjami. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie granicy nie mogą dojść do głosu partie ekstremalne!!! Trzeba tworzyć różne gremia i wyjaśniać bez pośpiechu swoje pretensje i żale. Później zatwierdzać to dopiero różnymi umowami i traktatami.
Może być coraz gorzej… Nasze dzieci nie kontaktują się z rówieśnikami ze wschodu, tak jak  robią to z kolegami z zachodu. Istnieją jeszcze między nimi przeszkody i granice. Najwyższy czas to zmienić. Nie można stale rozpamiętywać waśni, nieporozumień, rzeczy historycznie niezależnych od zwykłych ludzi. Musi zaistnieć to co mamy w rodzinie: Tolerancja, chęć do porozumień i wyrozumiałość. Fajnie gdyby w tym wszystkim uczestniczyła jeszcze miłość, ale wystarczy gdy będzie sympatia… ;-D

niedziela, 23 października 2011

       23.Pewnie zauważyliście, że każda wypowiedź tutaj jest numerowana. A to dlatego, żeby łatwiej było trafić, (po jakimś czasie), do miejsca gdzie się ostatnio skończyło czytać.
           Wystarczy tylko zapisać numer i wszystko jasne. ;-)))  Ot taki miałem pomysł na Bloga… ;-D  
22. Grabarka z jej dawnym klimatem, to już przeszłość… Gdy byłem tam prawie czterdzieści lat temu z rodzicami. Chyba w sierpniu, bo było ciepło. To tak jakbym się cofnął o 100 lat . Jadąc tam, widzieliśmy małe grupki ludzi z krzyżami zmierzające z pielgrzymką do Świętej Góry. Im bliżej celu, to grupy były większe. Jeden z krzyży niosło co najmniej pięciu mężczyzn, bo był bardzo masywny, duży, i ciężki.
Zajeżdżając na miejsce, przywitał nas harmider i wielki odpust z budami i tandetnymi towarami u stup góry. Obok stały namioty, wszędzie plątali się ludzie. Zwróciłem uwagę, na to, że oprócz źródełka, gdzie wszędzie na krzewach wisiały białe chusteczki, było czysto. Tysiące ludzi i każdy sprzątał po sobie… Ludzie siedzieli na kocach, spożywali posiłek, wielu klęczało i się modliło.

Nadchodził wieczór, mrok powoli rozświetlały nieliczne żarówki. Tłum powoli gromadził się obok drewnianej ślicznej cerkiewki. Każdy miał ze sobą palącą się świeczkę, małą dużą i się modlił. Z cerkwi słychać było głosy księży prawosławnych i przepiękny śpiew chóru. Ludzie stali, klęczeli, ale przeważająca liczba wiernych obchodziła cerkiewkę na klęczkach. Miny mieli pełne bólu, zamodlone i skupione. Każdy przecież przyszedł tu w jakiejś intencji. Widziałem w pobliżu ludzi chorych, na kulach i noszach. Wszędzie było słychać modlitewny szum wydobywający się z ust mijanego tłumu.  
W lasku przemykały cienie postaci prawosławnych sióstr zakonnych i popów w pięknych kosztownych, wyszywanych złotem szatach. Po całym lesie, ze świeczkami, stali, spacerowali, lub klęczeli modlący się pielgrzymi.
Nigdy w życiu nie byłem i nie uczestniczyłem w takim mistycyzm święcie. To co obserwowałem nie wydawało mi się realne. Chłonąłem ten klimat, bo wiedziałem, że kilka kilometrów dalej jest zupełnie inny świat. Jakże odmienny od zastałego tutaj. Byłem pewien że od setek lat nic się tutaj nie zmieniło.

Dawno tam teraz nie byłem. Ale z opowiadań wiem że komercja i blichtr obecnego świata dotarł i tam. Teren został ogrodzony, za wszystko trzeba płacić. Spalonej już cerkiewki nie ma. Na jej miejscu stoi podobna, ale kopia… Pielgrzymi niby zachowują się tak samo, ale wielu podgląda sąsiadów by robić podobnie i nie zwracać na siebie uwagi. Nie ma, nie ma już tego klimatu sprzed lat, gdzie każdy był sobą. Nie ma luzu, swobody, powodującego że każdy czół się nieskrępowanie.
Tylko namiastkę z tych lat, można odnaleźć w dawnych filmach. Te czasy minęły bezpowrotnie… Obok pięknych budowli, bogatych płotów, na nowoczesnych parkingach stoją teraz wygodne autobusy, auta. Tak jak wszędzie… Przyjeżdżają wycieczki, filmują i robią zdjęcia. A było to takie unikatowe miejsce…
Teraz, żeby zobaczyć coś wyjątkowego , poczuć dawny klimat, najczęściej trzeba pokonać tysiące kilometrów, bo w pobliżu pozostały już tylko  nieliczne, które nie poddały się komercji, żądzy pieniądza i masowej turystyce.

Zmiany, zmiany, zmiany… Takich czasów dożyliśmy, ciekawych, ale czy zawsze zmieniamy wszystko na lepsze?  Może czasem zostawić coś, co by samo ewoluowało, bez naszej ingerencji.
Tęsknię za tamtymi czasami, ale czy zawsze kieruję się racjonalnie? Byłem wtedy młody, zdrowy… Nie wiem, a może się mylę? ;-D    

piątek, 21 października 2011

21. Wspomniałem już w poprzednim wpisie firmę Masterpress w której pracowałem. Był to jeden z najwspanialszych okresów w moim życiu. Firma nie bardzo wiedziała jak mnie wykorzystać i jako grafik, pracowałem przy archiwizacji prac. Jednak graficy po kilku tygodniach, byli bardzo ze mnie zadowoleni. Nie musieli szukać użytych już prac w kilkunastu nośnikach pamięci, a szukali je w jednym, gdzie były systematycznie umieszczenie, kompetentnie nazwane i uszeregowane. Poza tym pomagałem im czasem w pracy, z czego korzyść była obopólna… Ale znowu zboczyłem z tematu.             
Chodzi mi o to, że musiałem wyjść z domu, do ludzi. Że pracowałem w młodym i prężnym zespole, gdzie aż tak wiele mogłem się nauczyć. Także pomogli mi finansowo. (Zakup okularów, sfinansowano sanatorium) Korzystałem z imprez integracyjnych. Czułem że jestem potrzebny.
Z kilkoma ludźmi z tej firmy utrzymuję kontakt do dziś. Szkoda tylko, że tak krótko pracowałem i w sposób niesympatyczny mnie zwolniono. Może tu chodziło o wygaśnięcie dofinansowania z PEFRON-u, zemstę informatyków, nielizanie tyłków zwierzchnikom?… Ale nie będę o tym pisał, bo to nie jest forum do przedstawiania domysłów i swoich żali.

Chcę powiedzieć że praca zawodowa niesamowicie mobilizująco na nas chorych i niepełnosprawnych działa. Jesteśmy fachowi i pracowici. Pracodawcy którzy o tym wiedzą nie pozbywają się takich pracowników. Chory na SM, czy też inni niepełnosprawni, może czasem kosztują zakład więcej, bo to i urlop dłuższy i dzień pracy krótszy. Czasem potrzebne będą choremu jakieś udogodnienia. Tylko że wiele różnic w pracy, dotyczących pracowników zdrowych i chorych może wyrównać finansowo na przykład PFRON. A poza tym, mądry pracodawca wie, że ON nie musi być ani utalentowany, ani wykształcony, ma od tego pracowników.

Nie oszukujmy się i powiedzmy uczciwie. Ile czasu tracą na rzeczy niezwiązane z zawodem zdrowi pracownicy. Różnica między zdrowym pracownikiem, a chorym jest nieznaczna. Można tu jeszcze wspomnieć o urlopach macierzyńskich, wychowawczych, ale to pewnie już będzie za dużo?…

Myślę że niektórzy pracodawcy, którzy się dowiadują że ich pracownik zachorował, np. na SM. Są nieświadomi faktu że zwalniając go, dyskryminują  wykwalifikowanego pracownika. Są na tyle bezmyślni i zadufani w sobie, że po prostu nie dostrzegają w nim drugiego człowieka, a tylko wybrakowany element i pozbywają się go.
Ale, jeśli dotknie ich, lub ich bliskich jakaś tragedia, wypadek, choroba… Sami najgłośniej krzyczą że to niesprawiedliwe i domagają się najwyższych odszkodowań, zadośćuczynieni i ulg.

Pamiętaj! Nie masz obowiązku informować pracodawcy że jesteś chory na SM. Z własnego doświadczenia wiem że tak robi wiele osób. Jednak ja, prywatnie uważam, że pracodawca powinien o wszystkim wiedzieć - ale już inni współpracownicy niekoniecznie…. (Konkurencja… ;-D) 
Wiem o tym, może dlatego, że też miałem u siebie w firmie pracowników i z niejednego pieca chleb jadłem. ;-D

czwartek, 20 października 2011

 20. Gdy moją niepełnosprawność było już widać, a z ostatniej pracy w Masterpressie, w chamski sposób zostałem zwolniony przez pana Jacka T… – (Wstyd panie Jacku, wstyd, pracownik też człowiek… Nawet gdy z PEFRON-u nic już nie da się wycisnąć ;-D )
Zacząłem się realizować w inny sposób. Bo poddać się i być darmozjadem? Nigdy!

Zamieniliśmy się z żoną rolami. Ona zarabia pieniążki, a ja gotuję, piorę, sprzątam. O praniu i sprzątaniu, jak i o zmywaniu, pozwólcie pisać nie będę. ;-D Zajmę się tematem gotowania.
Lubię to robić i jako człowiek który ma artystyczną duszę, lubię tworzyć smaki i komponować potrawy. Czasem też mam i lenia. Ale artyści też tak mają. ;-D Wtedy zastępuje mnie Marysia i robi przepyszne schabowe. ;-D
Nasza dieta jest bogata w warzywa. Kocham pomidory, paprykę, cebulę. Lubię wypróbowywać przepisy z różnych kultur i różne produkty. Przemycam niby w mięsnych potrawach masę warzyw, przypraw i dodatków. Moje dzieła smakują rodzinie, a to jest dla mnie najbardziej satysfakcjonujące. Robię sałatki, sosy, pasty. Staram się by dieta nie była monotonna. Uważam że powinni tak jeść zdrowi i chorzy. Tym bardziej ci z SM. 
Czy korzystam z suplementów i witamin w tabletkach? Czasami tak, gdy moja dieta jest sezonowo uboższa i z powodów finansowych. Na przykład zimą czy wiosną.
Cieszę się, że mimo mego kalectwa mogę się do czegoś przydać. Dowartościowuję cię i życie wydaje mi się łatwiejsze i ciekawsze. ;-D

środa, 19 października 2011

                19.   Pamiętam gdy we wczesnych latach 60-tych, pod naszym dachem zagościł czarno-biały telewizor . Sporo było zachodu z jego uruchomieniem, ale w końcu zagrał. Największym wydarzeniem związanym z naszym „Pegazem” była transmisja z lądowania pierwszych ludzi na księżycu. Cała rodzinna na nią czekała. Jakoś po północy, z pewnymi problemami na łączach, rozpoczął się ten program.
            Mały byłem i naprawdę nie wiele z niej pamiętam. Zapamiętałem jednak atmosferę. Atmosferę wyczekiwania i niepewności. Czy dojdzie do skutku? Czy kosmonauci wylądują? To była chyba pierwsza transmisja nie tylko z obcego i wrogiego mocarstwa, ale w ogóle z kosmosu.
Czuć było to podenerwowanie i ciekawość. Wspólnie i z osobna każdy chłonął słowa komentatorów i wpatrywał się w malutki zaokrąglony ekran.
            Później programy były coraz dłuższe. Pamiętam gdy program nadawano 2 godziny z rana i 6 godzin wieczorem. Od 16 do 22 godziny. Były wtedy Wiadomości, „Pegaz” i gadające głowy.
W mej pamięci na zawsze pozostaną te przerwy między programami, gdy pokazywano nawet przez 10 minut jedną pocztówkę i grano muzykę poważną. Te tablice mówiące o łączeniu się ośrodków i przepraszaniu za usterki.
Były też i przyjemne chwile. Czwartek z TDC i film Marek Piegus. Poniedziałek ze Zwierzyńcem i Michałem Sumińskim. Filmami z aligatorem- Łolim, myszkami Piksi i Diksi, kotem Dżynksem. (Chyba tak się nazywały)…
Z czasem wszystko nabierało pędu, rutyny. Uczono się na błędach. Programy były coraz ciekawsze, a czas emisji dłuższy. W pamięci utkwiły mi najbardziej poniedziałkowe Teatry i „Drewniany talerz” z niezapomnianą kreacją Kazimierza Opalińskiego. Była „Kobra” i „Teatr Sensacji”. „Święty” i „Fantomas”.  
Gdy pojawił się w naszym domu duży kolorowy „Rubin” z pierwszym filmem „Moby Dick” To już był inny świat. Wszystko zaczęło się dziać w mediach i nie tylko, błyskawicznie.
Teraz to wspomnienie... Nie tylko że człowiek był wtedy młody. Że zmienił się ustrój. Człowiek się ożenił i rodziły się dzieci. Ale to że wszystko tak wystrzeliło w górę. Po prostu nie chce się wierzyć że telewizory teraz są trójwymiarowe. Że komórka to teraz cieniutkie multimedialne urządzenie. Że to co kiedyś podziwialiśmy na zachodzie, otacza nas i już nie możemy się bez tego obejść. Kablówki, satelity, dziesiątki polskojęzycznych kanałów. Komputer i Internet. HD i Wi-Fi.

Skończyłem 50 lat. A to co śmiga wokół nas, kiedyś nazwalibyśmy bajką…
      18. Od początku byłem dzieckiem szczęśliwym. ;-)))
To aroganckie stwierdzenie, napisałem trochę z przekory… ;-D  Prawda była taka.
Kiedyś nasza rodzina miała cegielnię. Produkowała cegłę, dachówki. Przed zabraniem jej nam przez komunę i znacjonalizowaniem, dziadek jeszcze zdążył kilka razy rozpalić piec i wypalić cegłę. Podczas jednej z takich czynności, siedział na murku i pilnował wnuczka, czyli mnie. Nie miałem pewnie trzech lat. Bawiłem się na łączniku łączącym piec z kominem. Był tam szyber i przykryta czymś dziura prowadząca prosto do żaru tej piekielnej czeluści. Latałem tam i z powrotem, z górki i pod górkę, aż wpadłem po same ramiona do tej dziury. Pamiętam dziadka jak zerwał się i leciał mnie wyciągnąć z tej dziury. To trwało może trzy sekundy… Gdy mnie wyciągnął moje za duże gumowe buciki były już gorące. Gdybym tam wpadł, to nie było by już co wyciągać. Moje prochy, wyciągnąłby komin i z pyłem ceglanym rozsiał po okolicy… ;-D
 Po kilku latach, piec ten, został przerobiony przez mego ojca na pieczarkarnię. A pieczarkarni, komuna już nam nie zabrała. Za Gierka, ojciec na tym miejscu wybudował nową dużą rodzinną pieczarkarnię… Ale to już zupełnie inna historia. ;-)))
17. Pewnie dlatego że nie korzystam, uważam że supermarkety powinny być zamknięte dwa weekendy w miesiącu. Wsadzam kij w mrowisko? Pewnie tak...
Ale nie uważam za dobre by całymi rodzinami spędzać wolny czas tylko w galeriach handlowych. Na siłę bym tego ludzi oduczał.
Chamiejemy. Zatracając się w pracy, nie rozumiemy że dajemy w ten sposób swoim dzieciom przykład konsumpcyjnego sposobu życia. By pieniądze traktowały jako cel w życiu, a nie jako środek do zaspokajania bieżących potrzeb. Zabieramy je do Fast food-ów, dajemy im podjadać między posiłkami chipsy frytki, pozwalamy by zapijały to Colą. I dziwimy się że nasze dzieci tyją!
Niekończące się regały z zabawkami, od których nie można ich odciągnąć. Gry komputerowe, bez których już żyć nie potrafią.

 To dobrze że spędzacie z nimi weekendy. Ale są inne ośrodki gdzie możemy z nimi spędzić czas i czegoś je nauczyć. Są Aquaparki, z których nie umiemy korzystać. Wyjazdy turystyczne nad jezioro, w góry. Agroturystyka weekendowa. Festyny rodzinne w pobliskich miejscowościach. Nie mówiąc już o wizytach w muzeach, teatrach. No a książki? Czy wasze dzieci wiedzą co to jest w ogóle książka? Czy zauważacie że teraz dzieci się nudzą?
Moje dzieci nie wiedzą do tej pory co to nuda. Zawsze same wiedziały jak sobie czas zorganizować. Od podstawówki wyjeżdżały same do innych miast. Do rodziny, na koncerty, na zgrupowania. Malując słuchały muzyki. Teraz pewnie dlatego, są muzycznie i plastycznie uzdolnione.
Nie uważają telewizji. Czasem obejrzą jakiś film, czy koncert w komputerze. A komputer nie kojarzy się im z zabawą, tylko z nauką różnych programów, graficznych, muzycznych. Z których teraz całymi garściami korzystają. A języki obce? Czy myślicie że korzystali by z Erazmusowych wyjazdów za granicę? Czy jeździli by teraz po Europie? Rozmawiali na Skąpe z całym światem?                       

Czy zmuszaliśmy dzieci do tego? Uważam że nie. Tłumaczyliśmy tylko, żeby korzystali na lekcji, bo w przyszłości będą za te wiadomości płacić ciężkie pieniądze na kursach.
Że zdrowie jest im dane, albo nie. Może im też się przydarzyć taka choroba jak dla mnie, i tak jak ja, będą musieli sobie wtedy z nią poradzić. Że pieniądze nie są najważniejsze w życiu, bo łatwo je stracić. By korzystali z życia i cieszyli się nim dopóki są młodzi. Niech poznają nowe kraje, ludzi. By byli szczęśliwi. Są różne sposoby na życie. Nasza rodzinna filozofia jest właśnie taka... ;-D

No i znowu… Miałem pisać o supermarketach, a wyszło jak zwykle… ;-D
16. Pierwszą i najważniejszą przyczyną chorób i ich następstw jest nadwaga. Cukrzyca, nadciśnienie, podwyższenie poziomu cholesterolu, zmiany zwyrodnieniowe stawów, żylaki. Jeśli nadwaga nie jest spowodowana chorobą, to uważam, że jest to wina naszej ignorancji.
            Bo gdy za dużo zjedliśmy, leżymy i odpoczywamy. Gdy leżymy nie spalamy kalorii. Gdy nie spalamy- tyjemy. Jak tyjemy to jest nam ciężko. Obrastamy tłuszczem mamy rozciągamy żołądek. Gdy już to mamy, nic nam się nie chce i mówimy szkoda pieniędzy na gimnastyki. Bo kochanego ciała nigdy za dużo, bodieta cud, bo slimfast, bo przecież w  domu ćwiczymy… No i w końcu chorujemy.
Idziemy do lekarza, robimy analizy, dostajemy recepty. Zbieramy ich całe szafki. Z czasem już wydajemy na nie krocie. A reklamy oglądamy? A jakże. To może jeszcze coś w aptece kupimy, witaminy suplementy? Na pewno nic nie boli? A może jednak? ;D

Mam teraz pytanie… Czy to aby nie są te pieniądze i ten czas których Wam było szkoda na fitness, spacer, basen? Na aktywny wypoczynek z rodziną?
Pytam, czy lepiej Wam teraz i wygodniej jest być otyłym? Wydawać pieniądze na lekarza i leki? Leżeć przed telewizorem i oglądać durne telenowele? Zazdrościć ludziom że spacerują, wyjeżdżają, są aktywni?                     Wątpię…
  
Powiem Wam, gdy mamy nadwagi jeszcze tylko 10 kilo. Jesteśmy jeszcze młodzi. To zmiana naszych nawyków żywieniowych, przebiega niezauważalnie. Zamiast koli chipsów, orzeszków, piwa, golonki i najadania się nimi do syta. Wyjdźmy w czas z domu, na spacer z dziećmi, wnukami? A może tak basen, kometka, kopanie piłki? A jakby tak w drodze z pracy do domu wpaść czasem na godzinkę, dwie do siłowni?       
 Że późno? Że kasa? Odrabianie z dziećmi lekcji…
Nie zgadzam się. Jak chcesz to umiesz zorganizować sobie czas!!! Są babcie, gosposie, mężowie. Słuchaj! masz jeszcze czas, za chwilę będzie już za późno. Nie odwlekaj. Daj przykład swoim dzieciom, wnukom. Pamiętaj że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. ;-D

wtorek, 18 października 2011

15. Ktoś mi kiedyś w szkole średniej powiedział że życie należy przeżyć lekko łatwo i przyjemnie. Wziąłem to do głowy i nieco po swojemu zmodyfikowałem. Praca ma mi sprawiać przyjemność, więc tylko takiej pracy będę szukał. Będę się otaczał tylko takimi ludźmi których lubię, a nie tymi których znajomości mogą mi się kiedyś przydać. Nienawidzę coś musieć robić, wolę chcieć coś zrobić. Lubię wyzwania więc będę mówił prawdę w oczy, a taką prawdę zniosą tylko prawdziwi przyjaciele. Zakochałem się we wspaniałej dziewczynie, więc zrobię wszystko by została moją żoną.
Moje dzieci, jeszcze pewnie za kilka lat będą w stanie ocenić, że nasze z żoną wysiłki w ich wychowanie odniosły należyty skutek. Wychowaliśmy dzieci tak żeby, były szczęśliwe, a pieniądze traktowały jako środek do zaspokajania potrzeb, a nie cel w życiu. Oczywiście, całe to towarzystwo musieliśmy trzymać mocno w ryzach, wiadomo, dojrzewanie. Ale najważniejsze decyzje, czyli co chcą w życiu robić i z kim przebywać, podejmowali sami, bez naszej ingerencji. Jesteśmy teraz z ich dumni, ale o tym ciiiiiii.     
Byłem bardzo otwarty, bardzo pomocny i życzliwy. Jednak dostałem od złych ludzi tyle kopniaków w życiu, że stałem się zamknięty. Trzymam dystans i otwieram się do ludzi dopiero po dłuższej znajomości. Najpierw jestem długo obserwatorem, dopiero później mogę się zaprzyjaźnić. Brane to jest za nieśmiałość lub zarozumiałość, ale mam to gdzieś. Mam wystarczającą liczbę przyjaciół którym bezgranicznie wierzę. Czasami im, jak tego potrzebują pomagam i odwrotnie. Nigdy się nie narzucam. Sam takich ludzi nie lubię, bo są z reguły obłudni i fałszywi.
Teraz gdy zachorowałem, doszedłem do wniosku że życie jest za krótkie, by je traktować poważnie. Zacząłem się nim, w miarę moich finansowych i zdrowotnych możliwości, bawić. Mało mnie obchodzi jakie będą reakcje snobów, ponuraków i tych co traktują życie bardzo serio.
Chcę podejmować wyzwania. Czy dam radę napisać opowiadanie? Czy dam radę spisać historię rodziny i moich dziejów? Czy podołam stworzeniu drzewa genealogicznego? Jak to jest pisać Bloga? Jeśli ktoś mi zaproponuje skoczenie ze spadochronem bądź na „bandżi” też skorzystam. Jeśli czegoś nie można zrobić, nie poddaję cię i myślę, jak ten problem można rozwiązać? Staram się przy tym być odpowiedzialny i uważam, by  nie ucierpiała na tym moja rodzina.   
No tak, miałem pisać o czym innym, wyszło jak zwykle… ;-D
14. Mimo że jestem chory i po mojej śmierci nikt nie weźmie mych organów do przeszczepu. Nie weźmie szpiku, a nawet krwi. Podpisuję się oburącz pod akcjami promującymi Transplantologię. Jeśli możemy, pomagajmy.  
Jak nas zapyta lekarz w szpitalu, w chwili gdy  przedwcześnie na zawsze pożegnamy kogoś bliskiego… Czy udostępnimy jego organy komuś potrzebującemu. Wyraźmy zgodę…  

Bo jakim że jest dla nas honorem, gdy część zmarłego –  naszego bliskiego, będzie żyła nadal w innym człowieku. Jaka będzie wdzięczność rodzinny i tego któremu podarujemy organ naszego zmarłego dziecka, rodzica. Uważam to uczucie za bezcenne i dla nas i dla biorcy.

Nie bierzmy do głowy afer związanych z przeszczepami. To są marginalne sprawy, promile. A tym, co robią z takich spraw afery, nie miejmy za złe. Oni pomagają w tym, by takie zdarzenia już nigdy się nie zdarzały. 
13. Co mnie kurde obchodzi że zmarł ktoś znany? Ja go nie znałem. Że wycieczka wpadła do jaru? Samolot się rozbił? No cóż tragedia... Ale chyba nie dla mnie? W mediach szum, jak nie wiem co, żałoba narodowa.                                    Jak zabił się mój ojciec to żadnej żałoby narodowej nie było. To była tragedia dla rodziny i osiemnastoletniego chłopaka któremu świat się zawalił.
Refleksja?
Nie było prezydenta… ;-D Ale nie byliśmy sami. Była rodzina, znajomi. Ojciec był lubiany i znany w okolicy. Wyły syreny, setki ludzi na pogrzebie. Ale żałoba?  Dla kogoś obcego, co nie znał ojca? Po co?
To nasza rodzinna tragedia i nasza żałoba. My chcieliśmy wtedy tylko zrozumienia, i tolerancji. I to nam dano…
Dziękuję.  

12. Latem w naszym mieście wiele jest imprez kulturalnych. Większość jest sponsorowana, lub organizowana przez miasto. Są za darmo. Uwielbiamy z Marysią na nie chodzić.

Są też organizowane różne widowiska i koncerty przez różne media. Są one transmitowane przez telewizję. Mam niestety wrażenie że one nie chcą by uczestniczyli w nich osoby niepełnosprawne.
Na przykład: Taniec kontra Dance na Rynku Kościuszki w Białymstoku 11 06 Byłem na godzinę przed koncertem. Nie zostałem wpuszczony przez ochronę z polecenia organizatorów, TVN. Upierałem się i prosiłem na różnych bramkach, nie wpuszczano osób niepełnosprawnych na wózkach. Mówili że to ze względów bezpieczeństwa.
Ja natomiast uważam, że nie wygląda to im za medialnie, gdy kamery pokazują kalekę na koncercie z młodymi, zdrowymi, szczęśliwymi i tańczącymi ludźmi.
W tej chwili poprostu bojkotuję takie koncerty, no i nie dziwię się tym co uważają ten koncern medialny za niewiarygodny. Koncert oglądałem z zewnątrz, z daleka sprzed telebimu. Byłem bardzo zdegustowany i przyznam zły.
TVN prowadzi też fundację „Nie jesteś sam”, a to już wygląda z tej perspektywy na schizofrenię. 

niedziela, 16 października 2011

11. Uważam że w urzędzie miasta, a nawet województwa, powinien być człowiek, najlepiej niepełnosprawny, który miałby wgląd i byłby odpowiedzialny przed niepełnosprawnymi, za plany przyszłych inwestycji.
       Który oceniłby czy inwestycja uwzględnia to, że poruszać się po niej będą ludzie niepełnosprawni na kulach, wózkach, czy innych ułatwiających poruszanie urządzeniach. Sami mieszkańcy miasta czy turyści.
Wiele powstaje nowych inwestycji, dróg rowerowych, podjazdów. I to dobrze. Tylko że projektanci kładą większy nacisk na to, by ładnie wyglądały, niż na to, czy niepełnosprawny na wózku nie będzie miał trudności w poruszaniu. Czy czasem nie będzie musiał „walczyć”, na długim podjeździe, np. z matką z dzieckiem w wózku, starszą osobą, czy z innym niepełnosprawnym.

Bywa, że chodnik zastawiają bezmyślni kierowcy. Czasem nie możemy dostać się do podjazdów, bo  schody i bramy zamykają nam drogę. Zwracajmy na to uwagę służbom za to odpowiedzialnym. Od tego one przecież są.  

Niestety tak to już jest, że syty nie zrozumie głodnego, a zdrowy chorego. Mówmy o tym by to zmienić.  ;-D 

piątek, 14 października 2011

10. Bóg, Honor, Ojczyzna, Patriotyzm.
Te słowa muszą funkcjonować w każdym narodzie. Taką ma potrzebę chyba każdy z nas. Uważam jednak, że na obchody świąt kościelnych wystarczy w zupełności 5-6 dni w roku, na państwowe tyle dni też w zupełności wystarczy.

Jeśli słyszę że każdy katolik musi… każdy Polak powinien… I tak kilkanaście razy w miesiącu to krew mnie zalewa… Nikt nic nie musi, jeśli nie ma takiej wewnętrznej potrzeby!!!
Nie wolno nikomu narzucać ani Boga, ani Allacha, ani Buddy. Tyczy się to także do szeroko pojętego patriotyzmu.
Takie coś, odnosi zupełnie odwrotny skutek. Na takiej bazie funkcjonują ekstremiści i terroryści. Takie coś ludzi odpycha, a nie przyciąga. 
Pamiętajmy że są ludzie innej wiary, koloru skury i o innym światopoglądzie niż nasz.   

Jest kalendarz, i zgodnie z tradycją wyniesioną z domu, każdy wie kiedy świętować. Nie wyobrażam sobie życia bez pójścia na procesję w Boże Ciało, czy Pasterkę. Świętowania Wielkiej Nocy. Obchodów Dnia Niepodległości, 1 Maja…
Ale jak słyszę że naród ma świętować rocznicę śmierci Piłsudskiego, czy wypadku w Smoleńsku. To powiem bezczelnie. Ja mam na cmentarzu wiele osób, o wiele mi  bliższych. I to w rocznicę ich śmierci, mam potrzebę postawienia WŁAŚNIE IM zniczy na grobie. A reszta, to są ludzie mi znani, ale zupełnie obojętni.
Czas po pracy zarobkowej, pracy w domu, odpoczynku. Powinna zająć rodzina, przyjaciele znajomi. Wspólne obchodzenie imienin, urodzin. Wyjazdy na wczasy, pójście do kina, muzeum, opery. Zwiedzanie Polski, Świata. Spotkania, grille, wesela chrzciny…

Wyobrażacie młodych ludzi którzy modlą się tylko i siedzą przy pomnikach i krzyżach? Wspominają tylko porażki i narodowe zwycięstwa. Bez jaj… ;-D
Oni chcą się bawić, randkować, uwodzić. Zwiedzać świat, pracować, uczyć się, zakładać rodzinę. Płodzić i wychowywać swoje dzieci.

To jest nasza przyszłość, a nie moherowy światopogląd. Czy zapomniał wół jak cielęciem był? ;-D

czwartek, 13 października 2011

9. Niektórzy mężowie siedzą teraz wygodnie w fotelach, oglądają sport, opychają się chipsami i piją piwo. Pasą sobie brzuchy i żyją spokojnie. Fukają tylko czasem dla zasady na żonę lub dzieci, ciesząc się ze spełnionego obowiązku.
Wyjadą czasem na urlop gdzieś dalej, lub na wieś pod gruszę. Żyją sobie tak, bo pewnie wydaje im się że są szczęśliwi. Są zdrowi, nie brakuje im pieniędzy. Są robotnikami, dyrektorami posłami. Dorabiają się.
Ich żony to inna bajka. Zapiepszają cały dzień pracując w fabrykach czy biurach. A potem… Gotowanie obiadu, smacznego, by mąż był zadowolony… By pochwalił… Prasowanie, pranie, sprzątanie. O dzieciach przemilczę to długa i zupełnie inna bajka. Małe dzieci inny kłopot, a duże... Zamykają się w pokoju i domyślaj się bracie, jakież to też myśli im w tych główkach powstają.    
             
Przychodzi noc, a wypoczęty już małżonek włazi na żonę i robi swoje. Czasem lepiej lub gorzej, ale kogo to obchodzi? - Zmęczoną całodziennym kieratem kobietę?
Chłop skończy i odwracając powie: Dobrze że siebie mamy, dobrze nam razem, prawda? Potem odwróci się i zaśnie. A jutro? Ta sama rutyna.
I tak lata mijają, najpierw wolniej, potem jak z bicza trzasł… I nim się człowiek obejrzy, dopada go starość, zgorzknienie, złość. Tak jest w wielu domach. W bogatych, biednych. W jednych wyraźnie to widać, w jednych  mniej wyraźnie…

A jak jest w domach, w których ktoś jest chory?.. Niepełnosprawny?.. Na przykład na S.M?.....

środa, 12 października 2011

8.  Mam dwa Blogi, które mimo braku czasu staram się w miarę systematycznie czytać. Obydwa piszą moi znajomi.
Jeden jest belfrem. Pisze o uczniach, nauczycielach i ministrach. Dzięki temu poznaję zdanie tej grupy zawodowej. Jest polonistą i autorem kilku książek, więc i jego język jest wyrobiony i interesujący. Tak…
Ale nie o to mi w tym wszystkim chodzi. Czasem ludzie w komentarzach do postów piszą takie rzeczy, że ręce opadają. Dowartościowuję się wtedy i mówię, że mimo mojego średniego wykształcenia, jestem dużo lepszy od tych tęgich i uczonych głów. ;-D

Drugi, to Blog kolegi moich dzieci. Dlaczego go lubię? Ano dlatego, że jest ucieleśnieniem moich marzeń i zainteresowań. Gdybym był młody, zdrowy i miał trochę grosza, też robił bym to samo. Wpadnijcie na jego Bloga. ;-D
7. Moi drodzy. Wiem, że mimo moich starań, piszę i mówię gwarą. Podlaską gwarą. Tak to już jest, że mówi się w taki sposób, jak mówią inni w danym regionie.  
Ja też poznaję po wymowie, gdzie dana osoba mieszka lub przebywa. Czy jest Ślązakiem, Mazurem, Góralem. Czy mieszka jakiś czas w Niemczech, Stanach czy po sąsiedzku, w Czechach lub Białorusi.
Komputer, gdy piszę, wszystkiego nie potrafi ujednolicić i wsadzić do jednego, jedynie słusznego, „Polskiego worka”.
Myślę że to i dobrze. Nie ma się czego wstydzić. Jeden pisze jak na GG, drugi wciska przerywniki „K…” i „Ch…” między wyrazy. Jeden mówi poprawnie, literackim tekstem, a inny „Śledzikuje”.
Przynajmniej wiadomo kto kim jest. ;-D
6. Gdy czytam czasem wypowiedzi na forach. Kiedy słucham niektórych wypowiedzi polityków, dziennikarzy, księży, czy innych celebrytów . Gdy patrzę co fascynuje i podnieca znaczną część społeczeństwa. To jest mi wstyd, że dane jest mi żyć w takim świecie.

Gdy oglądam fascynujące programy na Discovery. Patrzę jak ludzie walczą ze swoimi ułomnościami. Gdy widzę bohaterskich rodziców walczących z przeciwnościami które zsyła im los - opatrzność - Bóg. Jak radzą sobie ludzie w trudnych chwilach, jak potrafią się cieszyć z błahostek i z jakich niebezpieczeństw wychodzą.
A także jak wspaniały jest kosmos, natura, i zdolności które posiadamy. To odchodzą ode mnie wszystkie smutne myśli i cieszę się, że dane jest mi żyć w takich ciekawych czasach.
Czy to jest już schizofrenia?

Nie odpowiadajcie!!! To są przecież przemyślenia człowieka chorego na mózg. Wybaczcie. ;-D
5. Zamach Terrorystyczny Alkaidy 11 września 2001 r. na wieże World Trade Center na Manchatanie w Nowym Jorku…
Pracowaliśmy w tym czasie już kolejny rok w Holenderskiej pieczarkarni. Ja po pracy, Marysia gotuje obiad, a w telewizji cały czas w kółko leci ten sam katastroficzny film. Nudy…
           
- Nie ma nic innego w tej telewizji? - Przed przełączeniem kanału wsłuchałem się w dźwięk płynący z telewizora. Zrobiłem głośniej.
- Maryś, to nie jest film. To się dzieje naprawdę…

            Szok i niedowierzanie, Pentagon i kilka jeszcze innych udaremnionych, czy nieudanych zamachów. Nikt nic o tym nie wiedział, bo pracowaliśmy ze Ślązakami i nikt nie słuchał niemieckich wiadomości. Słychać było nadal magnetofon i „Ich Troje”. Dopiero później, dzięki satelitarnej telewizji i pantoflowej poczcie, wiadomość ta szybko dotarła do wszystkich.
            Z czasem umilkły komentarze, pojawiły się w mediach inne problemy. Temat ten został zapomniany. Ale czy na pewno? Myślę że świat już nie jest taki sam jak przed wrześniem 2001 roku. 
4. Na skrzyżowaniu Skłodowskiej z Legionową zrobił się zator na zielonym świetle. Co to? A,a,a,a… To kierowcy przepuszczają karetkę na sygnale.
Ale, ale co się dzieje? Wariat czy świr? Każdy z czekających na świetle pieszych nie wierzy własnym oczom. Jednemu z kierowców się śpieszy. Trąbi i machając rękami wymija stojące samochody. Boże co on robi?
W ostatniej chwili spostrzegł karetkę, ostro zahamował… Ufff… Wszyscy odetchnęli.
W koło słychać głosy - idiota, debil, wariat…

            A ja pomyślałem; Chciałbym teraz, zobaczyć jego minę. ;-D
3. Syn w Danii na Erasmusie kończy roczną naukę. Ostatni moment by go tam odwiedzić. Jedziemy? Stać nas? Jeśli nie teraz, to kiedy? I tak zawsze będzie brakować pieniędzy… Pojechaliśmy, swoim autem. Ja żona i córka.
Czy warto było jechać? Jasne!!! To co zobaczyliśmy, co przeżyliśmy i kogo poznaliśmy, nikt nam nie zabierze…
Tak samo z wycieczką do Grecji w rocznicę ślubu. Decyzja szybka. Zawsze będzie brak pieniędzy, ale czy moja żona nie warta jest tego? A i dla mnie może to ostatni moment?
Polecieliśmy samolotem, pierwszy raz w życiu. All inclusive, cieple, krystaliczne morze, wycieczki i Meteora!!! Zobaczyć ją, marzenie życia. Schody, schody, schody… Dałem radę!!! ;-D
A że patrzyli się na kalekę? No cóż, to ich problem… Ja dałem radę, byłem tam!!!
Znowu debety i raty w banku. Kurde, podołamy. Podołaliśmy… A może by tak pojechać gdzieś na trzydziestą rocznicę ślubu? ;-D
2. Jak to ludzie mogą się zjednoczyć po wielkiej narodowej tragedii. Nawet media ze zdumienia zamknęły usta. Tak, tak, mówię o tragedii Smoleńskiej. Akurat powiedzieli o tym w samochodowym radio, gdy na dworcu odbieraliśmy chłopaka córki z Czech. Wypadek Prezydenckiego samolotu, nie wiadomo ile ofiar…      
            Wszyscy solidarnie zamilkli. Szok, no bo jak to inaczej nazwać. Nareszcie w mediach spokój i normalne, wyciszone komentarze. Moim zdaniem właśnie tak się powinni zachowywać ludzie na co dzień.
Przecież, nikt nie zna swojej godziny. Może zachorować, mieć wypadek, dotknąć go osobista tragedia. Wyciszenie, tolerancja na co dzień, nie od święta.  
A gdy trzeba się cieszyć, na weselu, chrzcinach, po egzaminach, na urodzinach. Cieszmy się, pamiętajmy jednak o sąsiadach. Bo i oni mogą być akurat zmęczeni, a być może też im akurat dzisiaj ktoś zmarł i nie jest im do śmiechu.
Tak, tolerancja. Jak bardzo jej nam czasem brakuje…
Po kilkunastu dniach od Tragedii Smoleńskiej, znowu się wszystko zaczęło od nowa. Nienawiść, złośliwe komentarze, krzyż, wyśmiewanie, niekompetencja.
I myśl…. A może lepiej by było by wtedy bliźniacy lecieli razem? 

wtorek, 11 października 2011

1. Przyjeżdża nastoletnia wnuczka z Warszawy do babci na wieś. Świetnie się bawi z rówieśnikami. Ma urodziny, palą ognisko. Jak to na wsi wycieczki, las, woda. Brakuje octu do ogórków? - Babciu, nie ma problemu, ja przywiozę, przecież mam kartę rowerową. Po pewnym czasie słychać terkot helikoptera w pobliżu. Karetka? Ląduje niedaleko. Pewnie jakiś wypadek.
Tak… Wnuczkę potrącił jadący szybko przez miasteczko ciężarowy samochód. Ma mózg jak galareta. Szybko do szpitala. Tam respirator. Pip, pip, pip…
Co przeżywa babcia? Co myślą rodzice gdy wieść dotarła do Warszawy? Gdybym nie to, gdyby nie tamto. A może… 
Zmarła po odłączeniu od aparatury, mózg nie podjął pracy. Co tu dużo gadać, my też przeżywaliśmy ten wypadek. Przecież to sąsiedzi. Nasze dzieci razem się bawiły.
Smutne, tragedia! Nie wiem jak można się po czymś takim pozbierać. A jednak... Czas leczy naprawdę głębokie rany.