Łączna liczba wyświetleń

piątek, 15 czerwca 2018


Piszę te słowa po oglądnięciu wywiadu z Martyną Wojciechowską – Dziennikarką i podróżniczką.  Powiedziała w nim że każdy ma jakiś swój Everest do zdobycia, po zdobyciu którego jesteśmy bardzo dumnymi szczęśliwymi. Dał mi wiele do myślenia. Cóż dla mnie było takim „Everestem”? Pierwszym co przychodzi mi do głowy to ślub  moją kochaną żoną. A właściwie to to że przekonałem Marysię by za mnie wyszła za mąż. Przedtem  były jeszcze dwa mniejsze „Everesty” „zdobyte” z moim przyjacielem z podstawówki. Teraz mogę powiedzieć że mniejsze, ale wtedy to były wielkie szczyty zdobyte na miarę ówczesnych możliwości. Pierwsza to była rowerowa wycieczka do Osowca, nad najpiękniejszą Polską rzekę Biebrzę.
Przygotowywaliśmy się i planowali ją kilka miesięcy, tam spaliśmy pod namiotem, pływaliśmy łódką, podziwiali i uczestniczyli w  scenach jak z przyrodniczego filmu. Dała nam ona wiele satysfakcji i radości. Spełniły się nasze marzenia
. Drugim szczytem była absolutnie nie planowana wycieczka do Trójmiasta. Wybraliśmy się Do Suwałk, ale traf chciał że w autobusie do Białegostoku, wpadła nam w ręce gazeta z wiadomością że właśnie rozpoczął się w Gdańsku Jarmark Dominikański, o byciu na nim marzyliśmy od dawna, więc nie zastanawialiśmy się długo i zmieniliśmy kierunek podróży. Jako że nie mieliśmy za dużo pieniędzy i nie być zaskoczonemu w przyszłości, kupiliśmy od razu bilety w tą i z powrotem. Na miejscu od razu zaliczyliśmy Jarmark gdzie kupiłem gitarę, przeszliśmy na piechotę prawie całe Trójmiasto, pierwszy raz w życiu widziałem auta o istnieniu których wprawdzie wiedziałem, ale o ujrzeniu ich na własne oczy nawet nie marzyłem. Rolls Royce, Maserati, Porsche, Lamborghini, Ferrari. Zaliczyliśmy Operę Leśną, Molo w Sopocie, Grand Hotel. Jedliśmy jedzenie które stało pod sklepami z rana, czyli śmietankę i bułeczki, spaliśmy na dworcach. Tak, wtedy dla nas to była prawdziwa przygoda…
Wróćmy do mojej Marysi, Zakochałem się w niej od razu w szkole średniej. Obserwowałem ją przez pięć lat i doszedłem do wniosku ze właśnie taką żonę pragnąłbym mieć. Nadmienię że wówczas byłem głupim, zakompleksionym, nastolatkiem. Dopiero po śmierci ojca zacząłem się zastanawiać nad swoją przyszłością. Właśnie wtedy swoją przyszłość postanowiłem wiązać z Marysią. Powoli zaczęły mi się układać puzzle związaną z „jutrem”. Mogłem rzucić szkolę i wrócić na gospodarstwo, ja jednak postanowiłem pójść do technikum i uczyć się razem z Marysią. Marysia jako jedna z reprezentantek klasy była na pogrzebie mego ojca i zdążyła zobaczyć jeszcze swego przyszłego teścia w ostatnim momencie. Usiadła wówczas na krześle przy stole na którym siedziała już do końca naszego wspólnego życia na wsi. Pobraliśmy się trzy lata po skończeniu szkoły. Więc dałem sobie nieco czasu by dojrzeć do podjęcia decyzji o założeniu rodziny. Ale gdy już do niej dojrzałem to wiedziałem że w grę wchodzi tylko Marysia. Przecież nie mogłem wówczas wiedzieć jaką żoną będzie dla mnie, jaką mamą dla swoich dzieci. Nie myślałem przecież logicznie, byłem przecież zakochany. Byłem zakochanym, zakompleksionym, milczkiem i zdobyłem miłość swojej Marysi listami. Teraz po latach mogę z czystym sumieniem wyznać że Marysia okazała się bardzo dobrą mamą i wspaniałą żoną dla mnie. Jak to się stało że postanowiła związać swoją przyszłość akurat ze mną? Nie rozumiem, ale poświęciłem wiele wysiłku i mądrości by tak się stało. Tak to był pierwszy najważniejszy „szczyt” który zdobyłem w życiu…
To nie był jedyny „szczyt” w moim życiu, zdobywanie następnego trwało prawie cale moje życie. To było wychowywanie, kształcenie naszych dzieci. Podejmowanie trudnych decyzji wiązanych z Ich wychowaniem, przyszłością… Szkoła podstawowa i życie na wsi, to cała epoka, tłem był stan wojenny, Wałęsa i Solidarność, puste półki, przemiany. Potem ta straszna diagnoza i podjęcie decyzji o przeprowadzce do miasta, moja przeklęta depresja która zmarnowała nam, całej rodzinie kilka z najpiękniejszych lat życia. Jednak i ona coś nas nauczyła, można przytoczyć przysłowie, „co nas nie zabije to nas wzmocni” W mieście szukanie swego miejsca. Dzieci - Licea, gimnazja, studia, Erazmusy. Tak, podjęcie decyzji o przeprowadzce to następny nasz Everest. Decyzja o przeprowadzce wiąże się z zarabianiem na mieszkanie. A to z kolei z biedą, ciężką pracą za granicą, nerwami, niepewnością jutra związanego z ryzykiem jakie podjęliśmy i moją chorobą, SM  która mogła w każdej chwili zaatakować.
Z tym wyzwaniem łączy się następny Everest który już sam samodzielnie zdobyłem… Znalazłem pracę w Holandii dzięki której marzenie stało się faktem. Za ostatnie pieniądze, jako że przestano nas zapraszać do pracy w Niemczech, pojechałem w ciemno samochodem do Holandii by znaleźć, nie poszukać, celem było znalezienie pracy by zarobić na życie, kształcenie dzieci i najważniejsze by zarobić na mieszkanie. Ilu ludzi podjęło by takie wyzwanie? Podróż w ciemno, samemu, tylko z pewną nutą tupetu i znajomością języka niemieckiego. Zamieszkałem w pensjonacie jako bazie wypadowej skąd postanowiłem szukać pracy. W którymś z kolei miejscu – pieczarkarni dobyłem telefon człowieka odpowiedzialnego za zatrudnianie pracowników, Telefonicznie namówiłem Go na spotkanie w moim pensjonacie gdzie tak przedstawiłem swoją osobę że zdecydował się mnie zatrudnić. Wtedy mało kto słyszał o CV liście motywacyjnym. Wszystko to była moja intuicja i mądrość życiowa którą zdobyłem pracując w Niemczech.
Boże jakiż wracałem szczęśliwy do domu! Znalazłem pracę w swoim zawodzie, w wymarzonej firmie, dzięki której nasza przyszłość mogła przedstawiać się już w różowych barwach…
Tak, to na pewno był jeden z moich ważniejszych „szczytów” które zdobyłem.
Innym „Everestem” który zdobyłem to była walka z  moją depresją, tą  moją samo destrukcją. Pierwszym „obozem” w zdobyciu szczytu było uświadomienie sobie tego że to ja jestem chory, a nie że wszyscy się na mnie uwzięli. Drugim obozem to droga znalezienia pomocy, a to nie była prosta sprawa. Wydawać by się mogło że wystarczy pójść do lekarza, jednak nie, To musi być mądry lekarz, prawdziwy fachowiec. Znalazłem Go w Centrum Pomocy Interwencyjnej. Taką osobę której zaufaliśmy i która przeprowadziła nas z żoną przez meandry naszej psychiki, potrafiła nam pomóc zrozumieć mechanizm naszego postępowania. Wskazała nam jakie błędy popełniamy. Psychoterapia, to były trzy spotkania, ze mną, z Marysią i z nami obydwoma. Tam się wygadaliśmy, wyżaliliśmy i po rozmowie z psychologiem zrozumieliśmy gdzie tkwi problem i jak z nim walczyć… Następny „Everest” po zdobyciu którego staliśmy się najszczęśliwszymi ludźmi na Ziemi.
Reszta to już były mniejsze szczyty, ale bardzo ze sobą wiązane. Zawsze uważałem że każda akcja powoduje jakąś reakcję i tak się zadziało także w naszym życiu. No na przykład, Córka pojechała na Eramusa do Bułgarii i tam poznała Czecha, późniejszego swego męża. Syna Erazmus w Danii zaowocował naszą późniejszą wyprawą do Indii. Nasze decyzje wpływały na zobaczenie Grecji, Tajlandii, Barcelony i wielu innych Europejskich krajów. To zawsze wychodziło w reakcji za coś, a to z kolei wpływało na inne wydarzenia. W tej chwili nie ma końca. Każdy szczyt wzmaga apetyt na następne wyzwanie, jeszcze większe jeszcze trudniejsze. Sprawiające że nasze życie staje się jeszcze ciekawsze, wartościowsze, satysfakcjonujące…







niedziela, 26 czerwca 2016

496  I znów warszawka olała mieszkańców Białegostoku, powodem było prawdopodobieństwo opadów deszczu jak kilka lat temu przed teatrem, dwa lata temu w tym samym miejscu, czyli parku Planty i dziś, przeniesiono koncert Prońko z Parku Planty do jakiegoś ciasnego kina, zostawiając setki melomanów samym sobie w parku koło fontanny, gdzie jeszcze wczoraj stała scena, a dziś przed koncertem została rozebrana. Wzywam wszystkich do BOJKOTU warszawki następnym razem gdy tylko zostanie zapowiedziany koncert w plenerze w Białymstoku, bo gdy tylko zaistnieje obawa że spadnie kilka kropel deszczu koncert znowu zostanie odwołany. Mam w dupie i setki mieszkańców Białegostoku zasraną warszawkę i ich fobię opadów deszczu... Nie chcecie występować, to nie trzeba, won z "Prowincji" zasrani "celebryci". Wracajcie do warszawki i tam się kiście w swoim zepsutym do cna olewającym wszystkich sosie...

niedziela, 30 sierpnia 2015

495. Papież Franciszek rozgania wszystkich pasibrzuchów biskupów co jeżdżą służbowymi limuzynami do pracy 300 metrów i ubierają się w luksusowe kosztowne szaty z rzadkich materiałów w cholerę bo religia ma krzewić skromność i nienaganną postawę w wierze, a nie pychę, zachłanność życie w luksusie, i pedofilię. Życie duchowieństwa na służyć ludowi i dawać przykład wedle przykazań religijnych. Poprzednik przymykał oko na wybryki biskupów i zamiatał wszystko pod złoty dywan i był dobry i teraz święty. A Franciszek ma wielu śmiertelnych wrogów wśród duchowieństwa, bo wie co to bieda, choroby i niepowodzenia i chce postępować według praw ustanowionych przez religię chrześcijańską. W starym testamencie aż roi się od mordów, cieszenia się z nieszczęść zsyłanych na innych i ukamienowań, w imię miłości jedynie słusznego Boga. W czasach tej ery też miliony ginęły w świętych wojnach, polowaniach na czarownice, zabobonach. Tak jak dziś w holokaustach, terrorystycznych zamachach muzułmańskich. Nie ma różnicy między religiami i moim zdaniem postępują tak samo - zabijają z imieniem Boga na ustach. Pamiętam czasy złości i przepychanek pomiędzy chrześcijanami prawosławnymi i katolikami. Wywołane wszystko sztucznie przez kler z jednej i drugiej strony. Wyzwiska – kacapy itp. Skłócanie nacji dla jakiś wyżej postawionych celów jednostek, rządzącym kapitałem i zaszczytami. Aż wstyd mnie ogarnia za taki stosunek człowieka do człowieka. Można żyć inaczej, dla sienie, dla rodziny, dla innych w przyjaźni miłości, życzliwie, razem. A nie tylko według hasła Bóg, Honor, Ojczyzna. Ustawki kiboli, filozofia Narodowościowców, wojny polityków na górze, po co to komu? Przecież patrząc na inne kraje można żyć w zgodzie, demokratycznie. Pomagać, nie zwalczać. Podawać innym bochenek chleba zamiast rzucać kamieniem. Gdzie w nas tolerancja, życzliwość, przyjaźń? Gdzie prawdziwa filozofia religijna? Czy to normalne gdy człowiek przede wszystkim musi żyć w cierpieniu by potem dostać się do NIEBA? Czy my musimy zwalczać ludzi którzy mają szczęście, radosnych i zamożnych? Wyglądających inaczej myślących czy mających inne preferencje? Nic dziwnego że Polaczków się w Europie nie uważa za partnerów politycznych, bo z nami nie da się podyskutować. Nawet sami Polacy się ze swoich przywar śmieją. Kształcą w kraju i wyjeżdżają pracować w świat, bo tak jest lżej, lepiej weselej… 

wtorek, 2 czerwca 2015

194. 70 lat naszej szkoły w Suwałkach. Znowu się spotkaliśmy – absolwenci 80’ roku. Niezaprzeczalnie to był dzień naszej wychowawczyni – Ali.

Fontanna z czekolady...


Nasi profesorowie też zostali uhonorowani.



Nasza chwila prywaty.





Łazienka w dwuosobowym pokoju w internacie. My musieliśmy chodzić do wspólnej i mieszkaliśmy po 5-4 osoby w pokoju.

Toasty za spotkanie.

Tą zielenią i jej sadzeniem zajmowały się nasze roczniki...


 Za każdym razem była wspominana, honorowana, „obsypana” kwiatami. To było mile i wzruszające. My też dorwaliśmy się do sceny i mikrofonu i podziękowaliśmy jej za trud gdy była naszą wychowawczynią. To dzięki jej niektórzy z nas, także i ja, wyszliśmy na ludzi, mamy takie wartości, nie inne, wstawiła nam taki moralny kręgosłup… Jesteśmy takimi ludźmi nie innymi, uczuciowymi, pomocnymi, zgranymi…

poniedziałek, 25 maja 2015

               193. Moim zdaniem wyniki wyborów prezydenckich w 2015 roku świadczą o tym, że (jak widziałem na rysunku na facebooku) ludziom zbrzydło siedzieć w szambie po pas i wolą po szyję… Tylko taki komentarz mi się kojarzy z tymi wyborami. Zapomina się dlaczego przed kilku latami głosowano na PO, w imię jakiego sprzeciwu przeciwstawiono się PiS- owi, do czego doprowadzili, co robili… Duda wiele naobiecywał, na krytykował i poł biedy gdyby za plecami nie miał suflera czyli „Prezesa”. Zaczyna się era rozliczeń, nienawiści, skłócania, szukania „kwitów” na wszystkich wypominania i wprowadzania veta przy lada powodzie, tylko dlatego że firmuje to PO. No cóż przeżyjemy to, ludziom zbrzydnie i znowu się wróci do normalności, tylko mam nadzieje pod przewodnictwem innych ludzi, by te szambo które jest nie było tak głębokie.

środa, 11 lutego 2015

                497. Czarodziejski Flet w Operze i Filharmonii Podlaskiej zaliczony


, a wczoraj byliśmy w kinie na „Teorii wszystkiego” – trochę biograficzny film o gościu chorym na stwardnienie zanikowe boczne, znanym naukowcu Stephenie Hawkingu – zresztą moim guru. To dobry film i polecam. To o tym, że mimo wszystko warto żyć i pracować no i  inni mają gorzej niż my… Można się popłakać jak ktoś chce, bo nasze życie różnie się układa…


piątek, 28 listopada 2014

          496. Wiecie jak to miło jest powitać żonę w drzwiach gdy wraca z pracy mówiąc jej - Witaj kochanie, tęskniłem za tobą. Jak Ci minął dzień? Ugotować coś smacznego dla niej… Zobaczyć ten radosny uśmiech i błysk w oku - to bezcenne!
 Jak miło pocałować jej dłoń tak bez okazji, za to że jest. Powiedzieć kocham cię, przytulic… Cieszę się że mogę wywołać na jej twarzy te objawy zadowolenia, czasem szczęścia, spokoju, z powrotu do domu… Planować coś razem, rozmawiać, uśmiechać.
Na pewno to działa w obydwie strony. Obydwoje mamy satysfakcję że coś robimy dla siebie dobrego. To nic nie kosztuje, nie musimy się wysilać, a taki daje wspaniały efekt.
Piszę o tym, nie dlatego że chcę się chwalić, ale dlatego że można to naśladować i sprawić że życie staje się radośniejsze, sympatyczniejsze, znośniejsze.
Przecież w życiu lepiej jest się uśmiechnąć, zagadać, pożartować niż narzekając zajmować się tylko swoimi sprawami. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, więc zachowujmy się tak, aby z nami było innym dobrze, poprawiajmy im humor, pomóżmy. Bez tego życie staje się jałowe, smutne, jednostajne i nudne, a my widziani w szarych barwach…