Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 25 lutego 2013

               283.  Oglądam programy edukacyjne podróżnicze, kulinarne. Widzę uliczne kuchnie, bazary, handel… Ruch jak w metrze w godzinach szczytu…
            Jakoś nie widać tam kryzysu, każdy ma zajęcie, pracę. Widzę różnorodność, konkurencję, ale też i życzliwość i wyrozumiałość. Jak gość coś schrzani, to wypada z rynku. Jak otruje zostanie zlinczowany. Wszystko trzyma więc poziom…
            Dlaczego mam więc uważać, że jedynie słusznym rozwiązaniem są u nas zachodnie supermarkety, galerie pełne sieciowych europejskich sklepów pełnych światowych marek. Tych co mają swoje fabryki w Chinach na Tajwanie, a siedziby z Londynie, Paryżu, Rzymie…
            Dlaczego patrzę na to, porównuję i czuję że coś tu nie gra?…

W Białymstoku gdy przyjeżdżali Białorusini powstawały domy jak grzyby po deszczu. Ludzie budowali sklepy, powstawała różna komunikacja. Hoteliki, pensjonaty, jadłodajnie. A teraz przyjeżdżają Litwini i co? Zadowoleni są tylko Ci, co pracują w marketach bo nie są bezrobotni. Urzędy samorządowe, bo mają podatki. Ale gdzie jest ta prawdziwa kasa? Gdzie ci ludzie co żyli z przyjezdnych, te hurtownie, sklepy, naszych znajomych, sąsiadów, u których pracowało wielu z nas. Oni też kupowali działki, płacili podatki, kupowali i sprzedawali, zatrudniali ludzi…
Nawet w Stanach można na ulicy kupić hot doga, a u nas musi być toaleta, dwa krany, i to co Sanepid sobie wymyśli… Jak tylko coś się stanie to wymyśla się nowe prawa, paragrafy, a nie zmienia mentalności ludzi? Bo co, łatwiej? Łatwiej stworzyć nowy urząd niż dostosować stary do tego co jest?

Ja jestem za małymi, rodzinnymi albo jednoosobowymi firmami. Za różnorodnością towarów. By rolnicy znowu mogli legalnie sprzedawać swoje produkty sąsiadom, nie tworzyli tylko specjalistycznych hektarowych molochów. By było na co dzień, tak jak jest teraz tylko na festynach, czy okazjonalnych jarmarkach. Owszem, nie jestem przeciwko fabrykom, supermarketom czy sieciowym europejskim firmom. Ale na Boga, zachowajmy równowagę… Gdzie nasz lokalny koloryt, nasi wytwórcy, prywatny handel. Czy by to zobaczyć musimy jechać do Turcji, Indii, czy Gwadelupy…
U nas wszystko co małe bankrutuje, dlaczego? Dlaczego boimy się otwierać firmy? Przepisy wszystko utrudniają, zamiast być dostosowane do ludzi. Dlaczego są takie wysokie opłaty? Bo w Paryżu takie mają? A może dlatego, że nasz budżetowy moloch samorządowy, żeby upchnąć swoich nieudaczników z ministerstwa tworzy coraz to nowe niepotrzebne nietykalne urzędy?
Tak, nasi zachodni sąsiedzi też tak mają. Ordnung muss zain… Ja wohl. Ale już kilka kilometrów dalej, bywa inaczej.  Są knajpki, małe browary, tanie sklepiki. Rzeźnicy, piekarze, lokalni producenci. Są deptaki, gdzie dzieci mogą latać gdzie chcą, kawiarenki gdzie rodzice mogą porozmawiać ze znajomym… Tak jak kiedyś było u nas, a zabił to Hitler i Stalin wszystko wyrównując do statystycznej średniej.
Zachłysnęliśmy się swobodą, wolnością i tym co chcieli nam pokazać nasi sojusznicy z Zachodu. Jednak zauważmy… Ilu w Niemczech jest już obcokrajowców? Dlaczego oni się rozmnażają a Niemcy nie? Dlaczego we Francji i Anglii jest coraz to więcej mulatów, czarnoskórych? Bo muszą się bronić przed niżem demograficznym. Muszą dbać o swoje emerytury… Dlaczego obcokrajowcy nie chcą się dostosowywać do warunków krajów do których przyjechali, tylko narzucają swoje prawa? Czy nie zauważacie że coś tu stoi na głowie?

Że wiele spraw należy naprawić, że coś komuś się popieprzyło?

Liza Minnelli, śpiewała w musicalu, Many, Many… Czyżby to one, te srebrne monety, założyły wszystkim klapki na oczy?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz