Spotkaliśmy wielu znajomych na cmentarzu,
pogadaliśmy, zapaliliśmy znicze na wielu grobach przedwcześnie zmarłych przyjaciół…
No cóż, tak to jest.
Zauważyłem, że w tych „małych
społecznościach” gdzie wszyscy się znają, młodzi ludzie zaczynają odbierać to
święto jako spotkanie towarzyskie tych co zmarli i tych co ich wspominają.
To dobrze że święto zaczyna
przybierać „ludzką”, bo przecież takim jest, formę, zamiast tej pompatycznej celebryckiej,
„jedynie słusznej i zbawiennej” ;-)
Wielu znajomych zmarło w
cierpieniu, pod wpływam narkotyków, pogrążeni w nieświadomości, inni zginą w
drodze na i z cmentarzy… Myślę że trzeba się cieszyć z tego że zmarli już nie
cierpią i być może mają lepiej tam, gdzie opatrzność ich powołała. A ci
szaleńcy pędzący w maszynach śmierci już nikogo więcej nie zabiją…
To powinno być wesołe święto jakim
jest w Ameryce Południowej czy Środkowej. To przecież jest jedyna pewna granica
do której każdy kiedyś dotrze i w sumie dąży… Kiedyś się śmierci bałem, teraz
już tylko ewentualnego bólu… No tak to jest…
Mimo ogólnej niesprawiedliwości (zapytowywuję
czasem dlaczego tacy jesteśmy?) Śmierć jest jedyną pewną sprawiedliwą rzeczą na
naszym końcu podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz