Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 13 maja 2014

            458. Wesele córki w Czechach nas trochę zaskoczyło. O ile początek wygląda i tu i tu podobnie, czyli przygotowania, zakupy, przymiarki, fryzjer, ubrania, prasowanie… To dalszy ciąg jest inny… Mniej stresujący, bardziej luźny, taki bardziej… Weselny?…
Żarty, podśmiechujki, historyjki były na porządku dziennym. Ślub był konkordatowy. W kościele owszem, jako że młodzi zaczynają żyć na swój rachunek, mamusia zostaje daleko i życie zaczyna  leżeć w ich rękach - było czuć weselną atmosferę, ale nie nadętą kościelną „pompę” tak jak u nas... Rodzina się powiększyła nie tylko poprzez przyszłych potomków, ale i bliskich obydwu stron.
Nie było to wielkie wesele, 70 osób? Nie było wielkiej bariery językowej, mówiąc wolniej szło się dogadać, a więc i problemu nie było.
Jedzenie… Ciasto, to ciastka, takie na raz, dwa razy ugryźć, wygodne i niewiarygodnie pyszne. Kremowe, czekoladowe, owocowe, serowe, delikatne, można było jeść i jeść. Był tort, a od chrzestnego sękacz i mrówkowiec.
Alkohol… Była czeska wódka, wszak można ją tam samemu robić, ale nie stała na stołach, była polewana przez świadków/ drużbów. Jednak większość alkoholu to wino. Wspaniałe, robione z własnych winogron, czerwone, różowe, białe, wytrawne, słodsze. Takie prawdziwe, można je było pić i zapomnieć o bólu głowy. Absolutna samoobsługa. Stało w butelkach, na chłodnych regałach.                    Jedzenie… Wesele zaczęło się od rosołu z mięsnymi klopsikami i gulaszu. Potem najedzone towarzystwo wyszło na podwórek. Stało, siedziało pod daszkiem na drewnianych ławach przy stołach, szło na spacer. W rękach kieliszki i gadka… Żadna muzyka nie przeszkadzała, można było swobodnie rozmawiać z dawno niewidzianymi krewnymi, kolegami. Jak ktoś chciał, w innym pomieszczeniu, lokalu stylizowanego na winną piwnicę, mógł posłuchać, pośpiewać, albo potańczyć przy kapeli ludowej, takiej smyczkowo- cymbałowej, prawdziwie Czeskiej. Gdy towarzystwo zgłodniało przeniosło się do pomieszczenia ze szwedzkim Stolem. Tam to już było naprawdę wszystko…
I dania na ciepło, zimno, mięsne, rybne, sałatki, owoce, słodkie, kwaśne i jakie tylko ktoś chciał. Potem było krajanie i dzielenie tortu i chodzenie od stołu do stołu, na podwórek, albo do pomieszczenia z tańcami (później grał już didżej)...
Kto się zmęczył mógł skorzystać z hotelowego pokoju na górze. Kto miał dość (starszyzna) była odwożona przez kierowców do domów. Czy to była droga impreza? Ceny porównywalne z polskimi, sporo jadła i picia było zrobione samemu…
Ot i to by było na tyle…
100 lat młodej parze!!! Oby żyła i rozmnażała się w zdrowiu i szczęściu.
Wszelkiej pomyślności jej życzymy!!!       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz