Nie, taki uliczny,
chodnikowy handel, na taboretach i workach foliowych. Ale taki jak na przykład w
Turcji pod dachem. By można było obok nich skorzystać z lokalnej, szybkiej
gastronomii, jaka jest w miastach Indii, czy Chin. Przecież nie obserwuje się
tam więcej zatruć niż u nas… Różnorodność produktów i cen jest dostosowana do
każdej kieszeni. To by była konkurencja dopiero dla Fast-fudów … ;-D Wszystko
takie sterylne, w kartonikach, jednakowe, standardowe.
Nie mówię o tym
by handlowano na każdym rogu, ale żeby to istniało, by tego nie niszczyć, by
był wybór…
Deptaki takie jak
na Lipowej żeby tętniły życiem. By nie królowały tam tylko banki, telefonie
komórkowe, apteki … By były kawiarnie,
restauracje, rzeźnicy, piekarze, pamiątki produkty lokalne itp. Żeby czynsze
lokalów były dla ludzi, a nie dostępne tylko dla instytucji. Przydała by się w
takim momencie ingerencja miasta.
Właśnie,
denerwuje mnie ta obojętność, standaryzacja życia. Szkoła – to testy, punkty.
Praca to biznes, bez atmosfery bliskości. Życie bez satysfakcji, bez
indywidualizmu, tak jak wszyscy dookoła. Domy, bloki podobne do siebie. Ubrania
szare, by były praktyczne. Sprzęty jak najtańsze, takie same u większości, z
salonu.
Znowu pojawia
się taki kult jednostki, komuna, stoicyzm, brak krytycyzmu. Boimy się wyrazić
publicznie swoje zdanie, powiedzieć prawdę w oczy … Wracamy do punktu wyjścia…
Gdy zboczymy nieco z kursu - myślimy bardziej indywidualnie, mamy swoje zdanie
- to zaczynamy się bać coraz większej liczby rządowych instytucji…
Zobaczcie do
czego doprowadziła „Poprawność polityczna” w Stanach. Wszyscy publicznie się
nie wypowiadają na niektóre tematy. A prywatnie w domach aż huczy… To takie
nowe tabu… Czasem schizofrenii można dostać od tego co się dzieje… ;-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz