Z wiekiem przyzwyczajamy
się z myślą że śmierć nastąpi, umrzemy tak jak wszyscy… Kiedyś…
Gdy byłem mały,
wiedziałem że ludzie umierają, że to jest normalne i nieuchronne. Jednak jako
dziecko, wiedziałem że to nie nastąpi prędko, muszę się najpierw zestarzeć, a
do tego to mam jeszcze daleko…
Nie zawracałem
więc tymi myślami sobie głowy, żyłem teraźniejszością. Gdy stałem się
młodzieńcem, zacząłem snuć plany. Wizji śmierci w niej także nie było. Była ona
tak odległa że aż nie realna.
Pojawiała się
ona, na krótko, przed urodzeniem dzieci. Aby były one zdrowe, by nic się im i
żonie się nie stało, by nie było powikłań.
Gdy okazywało
się że jest wszystko w porządku, zapominało się o niej, odpychało, usuwało z
pamięci. Wtedy żyło się czym innym. Pracą, planami, zarabianiem. Kształceniem i
wychowywaniem dzieci.
Przyszła
choroba, diagnoza, a wraz z nią niepewność. Czy umrę? Kiedy? Jak?
Zacząłem zapoznawać
się z objawami, chorobą. Zacząłem się z nią oswajać. Z czasem dotarło do mnie,
że ze mną tak szybko śmierć sobie nie poradzi. Będę najpierw pomału tracić
sprawność, siły, zmysły kontrolę nad sobą. Będę cierpiał, ale
śmierć z tego stanu tak szybko mnie nie wybawi.
Nieuchronność
śmierci, że na pewno przyjdzie, jest za rogiem już czeka… To był następny etap
który musiałem przejść i zaaprobować. Dopóki funkcjonuję, daję sobie radę,
jestem sprawny, to znaczy że się nie poddaję i walczę. Ale drzemie we mnie myśl
że ona czeka, stoi za drzwiami i wkroczy gdy nadejdzie jej moment. Bronię się
przed tym, jednak już nie tak jak kiedyś.
Mój światopogląd
się zmienił, zaaprobował przejście do innego jestestwa… Nie mogę się jednak
pogodzić z faktem, że choroba zacznie zabierać mi godność, pamięć wspomnienia.
Wtedy na pewno zacznę pragnąć by przyszła, i mnie zabrała. Już teraz
natychmiast, by mnie pamiętano takiego jakim byłem przedtem, a nie teraz. Bym
nie przysparzał więcej trosk i fatygi swoim bliskim.
Śmierć staje się
dla mnie i dla starszych osób, już czymś zaakceptowanym, nie strasznym,
nieuchronnym, wręcz wybawieniem i przyjaciółką. Została zaakceptowana i gdy
przyjdzie czas – „zaproszona na salony”.
Czy się boję, w
tej chwili – nie. Czy będę się jej bać
gdy stanie w drzwiach, nie wiem. Ale fakt jest faktem że będę musiał ją już
wtedy nieuchronnie zaakceptować, zaprosić i pójść tam gdzie mnie poprowadzi.
Będę musiał jej
zaufać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz