W obcym kraju, towarzystwie, raczej
witamy się ze wszystkimi, szukamy kontaktów, asymilujemy się. Ale gdy wracamy
„na swoje śmieci”, wracamy też i do swoich „nawyków”… O co w tym wszystkim
chodzi? Chyba naśladujemy nie te wzorce co powinniśmy…
Człowiek w sumie jest zwierzęciem
stadnym, więc normalnie jako wyobcowany element powinien czuć się źle… Rzadkie
odwiedziny, sąsiad tylko za miedzą… Tak właśnie spędza całe dorosłe życie… I co
nie buntuje się? Jest mu z tym dobrze?
Chyba jednak nie… Całe to
zachowanie, maski, gra, świadczy
bardziej o chowaniu głowy w piasek, niż zgody na podejmowanie skromnych decyzji
w swoich małych ojczyznach…
Olewanie, wykorzystywanie,
frustracja, chciwość… To jest efekt nie radzenia sobie w społeczeństwie. Życie
przecież nie na tym polega…
Normalnym jest zakochać się,
spłodzić potomków, wychować i cieszyć się z dobrze spełnionego obowiązku. A tu?
Najpierw kariera, pałac, jacht, góra jedno dziecko, zlecenie wychowania dziecka
kompetentnej osobie, a potem? No co potem?
Rak, wrzody, kilka lat cieszenia
się majątkiem i kopniak od sąsiada… Boga? Lub wychowanego na obcego człowieka własnego
dziecka… Kłopoty, zaskoczenie, obojętność.
Każdemu na koniec potrzebna jest
tylko skrzynka i dziura w ziemi, a reszta?
Gdzie w tym jest radość,
satysfakcja i fajne życie w śród tłumu bliskich osób?
Takie coś jest dane niewielkiemu
gronu wybranych osób… Na pewno nie ma w nim chciwców, olewaczy i pozorantów.
Cieszmy się że nie jesteśmy tymi zamożnymi i jednak tak bardzo biednymi ludźmi…
;-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz