Nasza
brać lekarska, nie traktuje poważnie medycyny chińskiej, ziołolecznictwa,
bioenergoterapeutów. Wyśmiewa Joginów, czarną magię zamawiaczy… Czy jednak
słusznie?
Jako
chory, uważam że nie. Dlaczego? Bo lekarz powinien leczyć człowieka, a nie
ciekawy, anonimowy przypadek medyczny. Szpital to jest fabryka gdzie się leczy
dla pieniędzy i za pieniądze…
Bo gdzie w tym wszystkim jestem ja???
W
medycynie chińskiej, lekarz patrzy pacjentowi głęboko w oczy, obserwuje jego
aurę. Potem rozmawia, przekazuje swoją dobrą energię i stosuje terapię. Szpilki, dieta, zioła, lekarstwa…
W
szpitalu, obojętny na nasz los fachowiec, wkłada nas do zimnej maszyny. Daje leki
z podręcznika i idzie do domu...
W
Indiach Jogini nie jedzą latami, żyją jakąś energią. Mnisi emanują czymś
tajemniczym... Są bioenergoterapeuci, co jakimś cudem nas leczą… Kiedyś naszym
dziadkom pomagali znachorzy, Indianom szamani. Czy widzieliście ich praktyki? Czy
nie przechodziły wam wtedy ciarki po plecach? Nawet kilka dni poświęcali
jednemu pacjentowi i… jakimś cudem chory zostawał wyleczony.
Placebo,
wiara, wola życia? A może to coś innego? Gotowość poświęcenia czasu, zdrowia.
Chęć wysłuchania i wsłuchania się w organizm chorego. Coś co powoduje że
jesteśmy ważni. Że lekarz potrafi oddzielić swoje domowe kłótnie, bolączki, od
potrzeby niesienia ulgi i pomocy pacjentowi…
A
gdyby tak kilka chwil podczas nauki na uniwersytecie, poświęcić aurze,
przepływie energii, połączeniu medycyny z fizyką kwantową. Czy na pewno jedno z
drugim nie ma nic wspólnego?
Ja
uważam że ma, ale inni się ze mnie śmieją...
Jakże
byśmy się chętniej uczyli, gdyby naszej nauce towarzyszyły takie filmy jak
teraz na Discovery... Jacy o wiele " fachowsi" lekarze by nas
leczyli, gdyby mieli tak otwarte i chłonne umysły jak ci z filmów, lub znachorzy
z wieków ubiegłych?
Teraz
wiedza z książki pod nadzorem pana psora, praca naukowa jedna, druga... A jak
się panu profesorowi spodobamy, to może nam zaliczy...
Co
zaliczy? A gdzie tu w tym wszystkim jestem ja, z moją chorobą?
Gdzie
tu jesteś Ty, samotny, w maszynie, łóżku, z receptą w ręku, przekazywany z rąk
do rąk... Tu coś nie gra!!! Ja nie chcę być trybikiem w maszynie!!!
Nawet
jak będę musiał odejść, to chciałbym, żeby kogoś to obeszło, by ktoś wyciągnął
wnioski z mego chorowania na przyszłość...
W „Programie”
- siostry, lekarze się do mnie uśmiechają, rozmawiają, nawet żalą... Moje
próbówki z krwią rozjeżdżają się po Europie. Są badane. Rezonanse wnikliwie
sprawdzane. To dobrze... To mnie dowartościowuje...
Ale
jakby brakuje tu jeszcze szerszego spojrzenia... W karcie nie ma tego że jestem,
że myślę, mam duszę. Że życie ludzkie ma jakiś sens, głębię. Wygląda na to, że
ktoś z klapkami na oczach coś nam wmawia, odciągając od tego co jest dla nas
ważne, nie zawsze przyjemne, ale warte poświęcenia.
Życie
to nie serial, nie telenowela. To nie ojciec Rydzyk, czy Putin…
To coś
o czym od wieków wiedzieli Indianie, Aborygeni, Jogini... Że nie święte wojny,
wyprawy krzyżowe, topienie czarownic, władza i kasa są najważniejsze… Ważne
jest to coś, co nas otacza i nie jesteśmy w tym wszystkim sami... ;-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz